Dyrdymały

Dyrdymały

nie do końca poważne przemyślenia na różne tematy

Wielka Geekowa Przygoda:

Przygody w czasie i przestrzeni

Wielka, Geekowa Przygoda: Dzień czwarty, część II

Zarów­no fani, jak i twór­cy Dok­to­ra Who powta­rza­ją jak man­trę, że dla oso­by, któ­ra nigdy nie oglą­da­ła seria­lu, jego fabu­ła brzmi jak stek absur­dal­nych bzdur. Ten Dyr­dy­mał (a zwłasz­cza zdję­cia w nim zawar­te) może momen­ta­mi wyglą­dać podob­nie. Miej­cie jed­nak na uwa­dze, że sta­ra­łam się go napi­sać tak, by oso­by nie zna­ją­ce Dok­to­ra czu­ły się moż­li­wie jak naj­mniej zagu­bio­ne. Mam nadzie­ję, że dotrwa­cie do koń­ca tek­stu. I kto wie – może w jakiś spo­sób zachę­ci on was do zer­k­nię­cia na serial? Bo znów, jak to mówią fani tej pro­duk­cji – moż­na żyć nie wie­dząc, czym jest Doctor Who, ale kie­dy zna się serial – życie jest dużo lepsze.

PS. Przy­po­mi­nam, że tutaj macie play­li­stę z Dok­to­ro­wą muzy­ką! 🙂

Wszyscy na pokład, czas uratować wszechświat!

W poprzed­nim odcin­ku, Wiel­kiej, Geeko­wej Przygody:

Rano, w sierp­nio­wy ponie­dzia­łek, zawi­ta­łam do Doctor Who Expe­rien­ce. Ska­so­wa­łam bilet, odsta­łam swo­je w kolej­ce do wej­ścia i, wraz z mniej wię­cej dwu­dzie­sto­ma oso­ba­mi, weszłam do świa­ta seria­lu, czy­li przy­go­do­wej czę­ści muzeum.

TARDIS paint pot

Ponie­waż w przy­go­do­wej czę­ści Doctor Who Expe­rien­ce nie moż­na było robić zdjęć, za ilu­stra­cje posłu­żą mi foto­gra­fie z czę­ści wysta­wo­wej. I na począ­tek: wia­der­ko z far­bą w kolo­rze TAR­DIS-blue.

Przy­wi­ta­ła nas – ubra­na w odświęt­ny strój Wład­ców Cza­su – prze­wod­nicz­ka. Każ­de­mu wrę­czy­ła spe­cjal­ny krysz­tał, któ­ry potem, w zależ­no­ści od sytu­acji, deli­kat­nie świe­cił w jakimś kolo­rze, wibro­wał albo emi­to­wał snop świa­tła podob­ny do tego w latarce.

Na ścia­nie wyświe­tlił się fil­mik poka­zu­ją­cy kim jest Dok­tor. Jego nar­ra­to­rem była Wład­czy­ni Cza­su, któ­ra o ile się nie mylę, była boha­ter­ką Clas­sic Who. Racjo­nal­na część moje­go umy­słu stwier­dzi­ła, że na YouTu­be nie­raz widzia­łam faj­niej­sze fanvi­dy. Ale to trwa­ło tyl­ko przez moment. Bo kie­dy w tle usły­sza­łam This Is Gal­li­frey: Our Chil­dho­od, Our Home, w oczach zakrę­ci­ły mi się łzy wzruszenia.

First Doctor TARDIS

TAR­DIS Pierw­sze­go Doktora.

Pokaz fil­mo­wy dobiegł koń­ca. Teraz mie­li­śmy poznać Dok­to­ra oso­bi­ście! Pani prze­wod­nicz­ka przy pomo­cy spe­cjal­ne­go urzą­dze­nia z Gal­li­frey utwo­rzy­ła szcze­li­nę w cza­sie i prze­strze­ni [mniej wię­cej 5-7 let­nie dziec­ko z gru­py „nie wiem o co cho­dzi, to moi rodzi­ce oglą­da­ją ten serial” prze­stra­szy­ło się i zaczę­ło pła­kać]. Po dru­giej stro­nie por­ta­lu znaj­do­wa­ło się wnę­trze TAR­DIS. Nie było to jed­nak pomiesz­cze­nie ste­ru­ją­ce, ale coś w rodza­ju maszy­now­ni, z masą świe­cą­cych kabli zwi­sa­ją­cych z sufi­tu. Weszli­śmy do środ­ka, cza­so-prze­strzen­na szcze­li­na zamknę­ła się za nami z gło­śnym trza­śnię­ciem [dziec­ko, któ­re tro­chę się uspo­ko­iło, zaczę­ło na nowo płakać].

Fourth Doctor TARDIS and K-9

Choć na pierw­szy rzut oka z zewnątrz wszyst­kie TAR­DI­Sy wyglą­da­ją tak samo, to róż­nią się od sie­bie pew­ny­mi deta­la­mi oraz odcie­niem błę­kit­nej far­by, jaką są pomalowane.

Na ekra­nach na ścia­nach poja­wił się Dok­tor we wła­snej oso­bie. A dokład­niej Dwu­na­sty Dok­tor (czy­li Peter Capal­di), będą­cy jesz­cze na począt­ku swo­jej podró­ży, nie­dłu­go po rege­ne­ra­cji (kil­ka razy wspo­mniał o Cla­rze i przy oka­zji miał krót­kie wło­sy (buj­nej czu­pry­ny Dwu­na­sty doro­bił się dopie­ro po jakimś cza­sie)). Nie­ste­ty chy­ba sys­tem łącz­no­ści w TAR­DIS był tro­chę popsu­ty, bo ani wte­dy, ani póź­niej, nie mogłam do koń­ca dosły­szeć, co Dok­tor mówił. Na pew­no mie­li­śmy w jakiś spo­sób wyjść z maszy­now­ni, prze­do­stać się do pomiesz­cze­nia ste­ru­ją­ce­go i tam poznać Dok­to­ra oso­bi­ście. Nie­ste­ty tuż przed tym, jak to nastą­pi­ło – TAR­DIS został zaata­ko­wa­ny przez gigan­tycz­ne, kosmicz­ne ośmior­ni­ce. Co z kolei dopro­wa­dzi­ło do tego, że z jakie­goś skom­pli­ko­wa­ne­go powo­du (któ­ry Dok­tor bar­dzo logicz­nie wyja­śnił), wszech­świat sta­nął na skra­ju zagła­dy i tyl­ko my mogli­śmy go ura­to­wać. I Dok­to­ra przy oka­zji też.

Czy leci z nami pilot?

Opusz­cze­nie maszy­now­ni w zwy­kły spo­sób sta­ło się nie­moż­li­we. Na szczę­ście Dok­tor nad nami czu­wał. Nagiął pra­wa cza­su i prze­strze­ni, i spra­wił, że obok nas zma­te­ria­li­zo­wa­ła się kopia jego TAR­DIS (ale bez nie­go w środku).

Popę­dza­ni przez prze­ra­żo­ną panią prze­wod­nik, szyb­ko prze­szli­śmy przez drzwi nie­bie­skiej bud­ki tele­fo­nicz­nej. Oczy­wi­ście bud­ka oka­za­ła się być więk­sza w środ­ku, a my zna­leź­li­śmy się w pomiesz­cze­niu ste­ru­ją­cym TAR­DIS w TAR­DIS. Było ono nie­co inne od tego, któ­re zna­łam z seria­lu, ale jak wyja­śnił Dok­tor (któ­ry poja­wił się na ekra­nach na ścia­nie) – ta kopia TAR­DIS była tyl­ko pew­ne­go rodza­ju ideą, nie peł­no­praw­nym wehi­ku­łem, więc róż­ni­ła się od oryginału.

Classic Doctor Who TARDIS interior

Pomiesz­cze­nie ste­ru­ją­ce wyglą­da­ło zupeł­nie ina­czej, niż to na zdję­ciu – tutaj widzi­cie wnę­trze TAR­DIS Pierw­sze­go Doktora.

Przy oka­zji świet­nym roz­wią­za­niem było to, że Dok­tor zwra­cał się do naszej prze­wod­nicz­ki you, boy-girl in dress (czy­li „ty, chłop­co-dziew­czy­no w sukien­ce”). Peter Capal­di za każ­dym razem wypo­wia­dał te sło­wa w tak fan­ta­stycz­ny spo­sób, że ani przez moment nie odno­si­ło się wra­że­nia, iż boy-girl wyni­kał z tego, że wideo musia­ło być uni­wer­sal­ne, paso­wać tak samo wte­dy, gdy prze­wod­ni­kiem wyciecz­ki był­by męż­czy­zna i kobie­ta. Ot, to był stu­pro­cen­to­wy Dok­tor, któ­ry nie przej­mo­wał się tak przy­ziem­ny­mi rze­cza­mi, jak płeć innej osoby.

Nie­ste­ty ilu­zja tego, że Dok­tor prze­ma­wiał do nas w cza­sie rze­czy­wi­stym, cza­sem pry­ska­ła. Tak było na przy­kład wła­śnie w pomiesz­cze­niu ste­ru­ją­cym TAR­DIS, kie­dy pani prze­wod­nik pole­ci­ła, by kil­ku śmiał­ków sta­nę­ło przy kon­so­li, a Wład­ca Cza­su stwier­dził sro­go, by ci wyso­cy prze­pu­ści­li do przo­du tych niskich. Na twa­rzach wszyst­kich uczest­ni­ków wyciecz­ki poja­wi­ło się wte­dy wiel­kie WTF??? Na co pani prze­wod­nicz­ka wyja­śni­ła nam szyb­ko, że Dok­to­ro­wi cho­dzi o to, by doro­śli pozwo­li­li młod­szym pro­wa­dzić TAR­DIS. W naszym przy­pad­ku nie było jed­nak takiej potrze­by, bo dzie­cia­ki pod­czas poka­zu były nie­śmia­łe i pomi­mo zachę­ty – więk­szość nie odwa­ży­ła się sta­nąć przy ste­rach TAR­DIS, przez co kil­ka sta­no­wisk przy kon­so­li pozo­sta­ła pusta. W czym nie było nicze­go złe­go, bo sama chęt­nie sta­nę­łam przy jed­nym z nich.

Classic Doctor Who TARDIS interior

Wnę­trze inne­go TAR­DIS – tak­że z cza­sów Clas­sic Who.

Dok­tor naj­praw­do­po­dob­niej wziął pod uwa­gę to, że ludz­ki umysł jest ogra­ni­czo­ny i nigdy nie pora­dzi­li­by­śmy sobie z pilo­to­wa­niem TAR­DIS wypo­sa­żo­nym w praw­dzi­wy pul­pit ste­row­ni­czy. Przy kon­so­li nie było więc żad­nych dźwi­gni, pokrę­teł ani tym bar­dziej gala­re­to­wa­te­go obwo­du tele­pa­tycz­ne­go – jedy­nie dżoj­stik i kil­ka guzi­ków. A nasza pani prze­wod­nicz­ka dokład­nie tłu­ma­czy­ła nam, co mamy w danym momen­cie robić.

Ste­ro­wa­nie TAR­DIS nie było jed­nak tak pro­ste, jak mogło­by się wyda­wać. Na ekra­nach na ścia­nach zoba­czy­li­śmy widok z zewnątrz: wiru­ją­cy hory­zont obcej pla­ne­ty i coraz szyb­ciej zbli­ża­ją­cą się zie­mię. Inny­mi sło­wy: nie lecie­li­śmy, tyl­ko spa­da­li. I to było czuć! Sil­nik TAR­DIS wył żało­śnie, wokół co chwi­lę coś bły­ska­ło, ze ścian zaczął wydo­by­wać się dym, a pod­ło­ga trzę­sła się i poru­sza­ła [dra­ma­ty­zmu doda­wa­ło to, że stra­chli­we dziec­ko zno­wu zaczę­ło pła­kać (co cie­ka­we, nie sły­sza­łam jego pła­czu póź­niej – podej­rze­wam, że rodzi­ce malu­cha mie­li go już dość i korzy­sta­jąc z oka­zji oraz panu­ją­ce­go w TAR­DIS zamie­sza­nia – wrzu­ci­li dzie­cia­ka do time-vortexu)].

Ninth Ten Doctor Who Coral TARDIS interior

Każ­dy Who­vian posia­da nie tyl­ko swo­je­go uko­cha­ne­go Dok­to­ra, ale też jed­no wnę­trze TAR­DIS, któ­re ceni sobie naj­bar­dziej. To widocz­ne na zdję­ciu jest moim ulu­bio­nym i pocho­dzi z pierw­szych czte­rech serii New Who, czy­li z cza­sów Dzie­wią­te­go i Dzie­sią­te­go Doktora.

Wnę­trze TAR­DIS trzę­sło się tak, jak­by wehi­kuł zaraz miał roz­paść się na kawa­łecz­ki, per­spek­ty­wa zde­rze­nia z zie­mią wyda­wa­ła coraz bliż­sza, ale my nie dawa­li­śmy za wygra­ną i poucza­ni przez coraz bar­dziej spa­ni­ko­wa­ną panią prze­wod­nik – dziel­nie ste­ro­wa­li­śmy nie­bie­ską bud­ką tele­fo­nicz­ną. I uda­ło się – wylą­do­wa­li­śmy! Albo jak kto woli – roz­bi­li z kla­są. W każ­dym razie: wszy­scy prze­ży­li lądo­wa­nie [a stra­chli­we dziec­ko prze­sta­ło pła­kać (nikt nie pytał, cze­mu nie sły­sze­li­śmy go póź­niej… Who­via­nie to jed­nak nie­czu­łe bestie!)]. Oso­by sto­ją­ce przy kon­so­li ste­ru­ją­cej krzyk­nę­ły gło­śne „Hur­ra!” i pogra­tu­lo­wa­ły sobie dobrze wyko­na­nej roboty.

Tak­że, gdy­by­ście kie­dyś potrze­bo­wa­li pilo­ta TAR­DIS – mam pew­ne doświad­cze­nie w tej dzie­dzi­nie (czy powin­nam to wpi­sać do CV?).

Brytyjczycy kontra Dalekowie

Wyszli­śmy z TAR­DIS. Dobra wia­do­mość: byli­śmy na innej pla­ne­cie! Zła: to była pla­ne­ta peł­na Dale­ków! Dobra: Dale­ko­wie wyglą­da­li na popsu­tych – nie rusza­li się i nie pró­bo­wa­li nas eks­ter­mi­no­wać. Nie wie­dzie­li­śmy jed­nak, czy są mar­twi, czy jedy­nie uśpie­ni, dla­te­go posta­no­wi­li­śmy prze­mknąć obok nich moż­li­wie jak naj­ci­szej i jak naj­bar­dziej niepostrzeżenie.

Three Daleks

Dla przy­po­mnie­nia: tak wyglą­da­ją Dalekowie.

Do ura­to­wa­nia wszech­świa­ta i Dok­to­ra potrze­bo­wa­li­śmy trzech spe­cjal­nych krysz­ta­łów. Celem naszej podró­ży było ich odna­le­zie­nie. Uda­ło się nam dostrzec jeden z tych arte­fak­tów. I oczy­wi­ście pech chciał, że był on przy­cze­pio­ny do jed­ne­go z Daleków.

Wybra­li­śmy kozła ofiar… eee, to zna­czy śmiał­ka, któ­ry miał zdo­być krysz­tał. Śmia­łek pod­kradł się do Dale­ka, wziął krysz­tał i tak, jak wszy­scy się oba­wia­li – przy oka­zji obu­dził kosmitę!

Doctor Who Cyberman

Dale­ko­wie są naj­groź­niej­szy­mi isto­ta­mi we wszech­świe­cie. Dru­gie miej­sce nale­ży do Cyber­ma­nów, któ­rych – na szczę­ście! – nie spo­tka­li­śmy na swo­jej dro­dze pod­czas prze­ży­wa­nia przy­gód z Doktorem.

Trze­ba było brać nogi za pas! Nasza prze­wod­nicz­ka zna­la­zła drzwi wyj­ścio­we, ale były one zamknię­te. Co zro­bić? Na pod­ło­dze była pły­ta naci­sko­wa. Prze­wod­nicz­ka wyde­du­ko­wa­ła, że ponie­waż jest ona w kształ­cie Dale­ka, zapew­ne zosta­nie akty­wo­wa­na, kie­dy znaj­dzie się na niej coś, co cię­ża­rem będzie zbli­żo­ne do bla­sza­ne­go kosmi­ty. Czy­li musie­li­śmy w moż­li­wie jak naj­wię­cej osób na niej sta­nąć (to zna­czy: na pły­cie naci­sko­wej, nie prze­wod­nicz­ce!), ale to nicze­go nie dało! Za ple­ca­mi sły­sze­li­śmy zło­wiesz­cze „Exter­mi­na­te!!!” wykrzy­ki­wa­ne raz po raz przez roz­sier­dzo­ne­go Daleka.

– Spró­buj­cie pod­sko­czyć! – pole­ci­ła przewodniczka.

Sko­czy­li­śmy. Raz, dru­gi, trze­ci. W koń­cu zadzia­ła­ło. Drzwi otwo­rzy­ły się.

– Szyb­ko, ucie­kaj­cie! – krzyk­nę­ła prze­wod­nicz­ka, z prze­ra­że­niem spo­glą­da­jąc na wście­kłe­go Dale­ka, któ­ry powo­li sunął w naszą stronę.

Doctor Who Silence

Podob­no w DWE były Cisze, ale ja nie przy­po­mi­nam sobie, bym jakąś spotkała.


[Ten żart zro­zu­mie­ją tyl­ko oso­by zna­ją­ce serial, resz­cie nie będę go tłu­ma­czyć. Chce­cie wie­dzieć, o co cho­dzi? Obej­rzyj­cie Dok­to­ra Who!]

Razem z kil­ko­ma inny­mi oso­ba­mi (głów­nie tymi samy­mi, z któ­ry­mi wcze­śniej pilo­to­wa­łam TAR­DIS), prze­bie­głam przez drzwi. I uczy­ni­łam to bar­dzo rado­śnie, bo prze­cież bez bie­ga­nia prze­ży­wa­nie przy­gód z Dok­to­rem było­by moc­no wybrakowane.

Prze­wod­nicz­ka pobie­gła razem z nami. I… musie­li­śmy chwi­lę pocze­kać bo oka­za­ło się, że resz­ta uczest­ni­ków wyciecz­ki (gru­py: „nie wiem, o co cho­dzi, to moje dzie­ci oglą­da­ją ten serial” oraz „uwiel­biam Dok­to­ra, ale głu­pio mi się do tego przy­znać, więc zabra­łem ze sobą dzie­cia­ki, zacho­wu­ję poważ­nie i nie bie­gam”) podą­ża­ła za nami w tem­pie kona­ją­ce­go śli­ma­ka. Co nasza prze­wod­nicz­ka sko­men­to­wa­ła w naj­cel­niej­szy, moż­li­wy sposób:

– Gonią nas Dale­ko­wie, naj­groź­niej­sze stwo­rze­nia we wszech­świe­cie, a wy ucie­ka­cie przed nimi leni­wym spa­cer­kiem! Co za odwaga!

Ach, ci Bry­tyj­czy­cy! Teraz już wiem, dla­cze­go w Lon­dy­nie, pod­czas krę­ce­nia scen inwa­zji kosmi­tów, BBC musi zatrud­niać sta­ty­stów, bo zwy­kli prze­chod­nie nie chcą ucie­kać przed ufoludkami.

Próba wiary

Live Action Role-Play­ing, czy­li w skró­cie LARP (nie lubię tego skró­tu, bo brzmi jak nazwa jakiejś kosmicz­nej poczwa­ry), to zaba­wa pole­ga­ją­ca na tym, że uda­je­my, iż pew­ne zain­sce­ni­zo­wa­ne wyda­rze­nia dzie­ją się naprawdę.

Przed wej­ściem do Doctor Who Expe­rien­ce nikt nie poin­for­mo­wał nas „sza­now­ni pań­stwo, teraz będzie­my robić LAR­Pa”, ale zwie­dza­nie przy­go­do­wej czę­ści muzeum wła­śnie takim LAR­Pem było. Bo gdy­bym stwier­dzi­ła, że wokół mnie są prze­cież deko­ra­cje, nic mi nie gro­zi, a Dalek nie jest praw­dzi­wy – z takim nasta­wie­niem nie mia­ła­bym żad­nej zabawy.

Doctor Who Face of Boe

Patrz­cie, spo­tka­łam Joh­na Barrowmana!

[tak, to kolej­ny żart, któ­ry zro­zu­mie­ją tyl­ko oso­by zna­ją­ce serial]

<

Drzwi, przez któ­re prze­szli­śmy, zamknę­ły się, dzię­ki cze­mu wście­kły Dalek prze­stał nas gonić, ale to nie roz­wią­za­ło naszych pro­ble­mów. Bo oto zna­leź­li­śmy się na mrocz­nym cmen­ta­rzu peł­nym Pła­czą­cych Anio­łów. No i wła­śnie: ja wie­dzia­łam, że to wszyst­ko to tyl­ko gumo­we deko­ra­cje. I że to dość dziw­ne, iż na wszyst­kich nagrob­kach wyry­te jest imię i nazwi­sko Cla­ry Oswald. I że cza­ją­ce się w ciem­no­ści Pła­czą­ce Anio­ły nie dość, że nie są praw­dzi­we, to na doda­tek nie są nawet zro­bio­ne z kamie­nia. Mogłam dołą­czyć, do idą­cej z tyłu gru­py znu­dzo­nych Bry­tyj­czy­ków. Zamiast tego wola­łam uda­wać, że wszyst­ko wokół mnie jest napraw­dę prze­ra­ża­ją­ce. Roz­glą­dać z nie­po­ko­jem, oświe­tla­jąc mrocz­ną kra­inę sno­pem świa­tła, jaki zaczął dawać krysz­tał, któ­ry dosta­łam na począt­ku wyciecz­ki. I pod­sko­czyć z uda­wa­ne­go stra­chu, kie­dy inny z uczest­ni­ków wyciecz­ki, któ­ry tak­że posta­no­wił się dobrze bawić, zła­pał mnie znie­nac­ka za ramię.

Doctor Who Sleeping Angel

Pła­czą­ce Anio­ły cza­iły się na gości DWE nie tyl­ko w przy­go­do­wej czę­ści muzeum, ale tak­że póź­niej, na sta­tycz­nej wysta­wie. Na szczę­ście w tym dru­gim miej­scu były nie­mal total­nie spa­cy­fi­ko­wa­ne, bo co chwi­lę ktoś na nie patrzył… choć nie zawsze tak było!

Tak na mar­gi­ne­sie muszę jed­nak dodać, iż roz­cza­ro­wa­ło mnie, że żaden z Pła­czą­cych Anio­łów się nie poru­szył. Bo to, wyko­na­ne w odpo­wied­ni spo­sób, mogło­by komuś na serio napę­dzić stracha!

W każ­dym razie: pomię­dzy nagrob­ka­mi odna­leź­li­śmy dru­gi z poszu­ki­wa­nych krysz­ta­łów i ruszy­li dalej.

Wszechświat uratowany!

Ścież­ka z cmen­ta­rza zapro­wa­dzi­ła nas do… skle­pu z elek­tro­ni­ką Mag­pie. Mię­dzy szpar­ga­ła­mi odna­leź­li­śmy ostat­ni krysz­tał, a potem wszyst­kie trzy umie­ści­li w spe­cjal­nej maszynie.

Włą­czył się pro­jek­tor fil­mo­wy. To Dok­tor zno­wu się z nami komu­ni­ko­wał! Powie­dział, że teraz, dzię­ki mocy krysz­ta­łów, będzie mógł poko­nać kosmicz­ne ośmior­ni­ce. I zapy­tał, czy chce­my zoba­czyć, jak to zro­bi. Jasne, że chcie­li­śmy! Dok­to­ra ucie­szył nasz entu­zjazm, ale przy­po­mniał sobie, że dla nas, ludzi, bez­po­śred­nie patrze­nie na kosmicz­ne pro­mie­nio­wa­nie było­by nie­bez­piecz­ne. Żeby tego unik­nąć musie­li­śmy zało­żyć spe­cjal­ne oku­la­ry ochron­ne, któ­re poda­ła nam nasza pani prze­wod­nik (i któ­re w rze­czy­wi­sto­ści były oku­la­ra­mi 3D). Obej­rze­li­śmy, jak za spra­wą mocy z krysz­ta­łu, ośmior­ni­ce ucie­ka­ją od TAR­DIS i odla­tu­ją w prze­strzeń kosmiczną.

Twelfth Doctor Who outfits

Mate­ma­ty­ka z Dok­to­rem: trzy razy dwa­na­ście – ile to będzie?

– Super, ura­to­wa­li­ście wszech­świat – pochwa­lił Dok­tor. – Zdej­mij­cie już te oku­la­ry, bo wyglą­da­cie w nich strasz­nie głu­pio. Utwo­rzy­łem dla was szcze­li­nę w cza­sie i prze­strze­ni, któ­ra prze­nie­sie was z powro­tem na Zie­mię, do waszej epo­ki. A ja tym­cza­sem muszę wra­cać do Cla­ry. Trzy­maj­cie się, pa!

Pani prze­wod­nik zer­k­nę­ła na to, co znaj­do­wa­ło się po dru­giej stro­nie cza­so-prze­strzen­nej szcze­li­ny. Świat w tam­tym miej­scu rze­czy­wi­ście wyglą­dał, jak Zie­mia, ale był tro­chę retro.

– Dok­to­rze! – krzyk­nę­ła – To chy­ba nie są cza­sy, z któ­rych przy­by­li ci ludzie. Doktorze!

Ale było już za póź­no, Dok­tor się roz­łą­czył. Nasza pani prze­wod­nik, też musia­ła wra­cać do swo­ich spraw i cza­sów. Prze­pra­sza­ją­co stwier­dzi­ła, że nie może nam w żaden spo­sób pomóc i popro­si­ła o zwrot krysz­ta­łów, któ­re otrzy­ma­li­śmy na począt­ku podró­ży. A potem wró­ci­ła do Gal­li­frey, a my tym­cza­sem utknę­li­śmy w 1963 roku, czy­li wte­dy, kie­dy zaczę­ły się przy­go­dy Doktora.

.

.

.

Uff, jed­nak nie! Dok­tor pomi­mo swo­je­go roz­trze­pa­nia, prze­niósł nas do Car­diff w 2017 roku, na sta­tycz­ną, wysta­wo­wą część Doctor Who Experience.

Potwór tygodnia

Jed­nym z cha­rak­te­ry­stycz­nych ele­men­tów Dok­to­ra Who jest to, że w każ­dym odcin­ku boha­te­ro­wie muszą zmie­rzyć się z nowym, czę­sto „jed­no­ra­zo­wym” prze­ciw­ni­kiem. Czy­li tak zwa­nym potwo­rem tygo­dnia. W Doctor Who Expe­rien­ce taki potwór tak­że na mnie cze­kał. Choć twór­cy wysta­wy zupeł­nie tego nie zaplanowali.

Doctor Who odd meeting with Ood

Korzy­sta­jąc z oka­zji muszę wspo­mnieć, że choć wie­lu kosmi­tów z seria­lu wyglą­da dość prze­ra­ża­ją­co, w rze­czy­wi­sto­ści czę­sto oka­zu­ją się oni bar­dzo sym­pa­tycz­ny­mi stworzeniami.

Ale po kolei. W dru­giej czę­ści DWE była moż­li­wość zro­bie­nia sobie zdję­cia na tle gre­en-scre­enu, na któ­ry nakła­da­no potem wybra­ne przez nas tło (mogło to być na przy­kład wnę­trze TAR­DIS albo sta­do Pła­czą­cych Anio­łów, któ­re pró­bu­ją nas dotknąć). Nor­mal­nie za taką fot­kę trze­ba było sło­no zapła­cić (z tego, co wyczy­ta­łam w inter­ne­cie – całe 10 Fun­tów!), ale kie­dy ja zwie­dza­łam muzeum, dru­kar­ka do zdjęć aku­rat się popsu­ła, więc fot­kę moż­na było sobie zro­bić za dar­mo z tym, że była nam ona potem jedy­nie wysy­ła­na na maila. Co dla mnie było świet­nym roz­wią­za­niem. Tyle, że w kolej­ce do zdjęć trze­ba było chwi­lę odstać.

Doctor Who Experience Don't forget to subscribe

Na fil­mo­wym krze­śle, koło gre­en-scre­enu, sta­ło takie cudo – rysu­nek, któ­ry o ile mnie oczy nie mylą, wyko­nał sam Peter Capaldi.

Razem ze mną w gru­pie zwie­dza­ją­cej Doctor Who Expe­rien­ce były trzy oso­by: dziew­czyn­ka w wie­ku 8-12 lat, mniej wię­cej trzy­dzie­sto­let­nia pani wyglą­da­ją­ca na jej mamę oraz dru­ga pani, mają­ca jakieś pięć­dzie­siąt lat. Dziew­czyn­ka była uzbro­jo­na w śru­bo­kręt sonicz­ny Dzie­sią­te­go Dok­to­ra i spra­wia­ła wra­że­nie bar­dzo nie­śmia­łej. Jej mama była typo­wym rodzi­cem z gru­py „nie wiem o co tu cho­dzi, to moje dziec­ko oglą­da ten serial”. Nato­miast ostat­nia pani – dalej będę ją nazy­wać Wred­ną Ciot­ką – była fan­ką Clas­sic Who i wyglą­da­ła jak ktoś, kto dołą­czył do pozo­sta­łej dwój­ki nie­co wbrew ich woli. Jak­by usły­sza­ła, że mama z cór­ką chcą jechać do Car­diff i stwier­dzi­ła (w spo­sób, któ­re­mu nie moż­na się sprze­ci­wić), że poje­dzie z nimi.

Wred­na Ciot­ka co chwi­lę na coś maru­dzi­ła. Zawsze kie­dy zna­la­zła się w zasię­gu moje­go słu­chu, sły­sza­łam jak coś kry­ty­ko­wa­ła. A w kolej­ce do zdję­cia na tle gre­en-scre­enu Wred­na Ciot­ka, mama i cór­ka, sta­nę­ły zaraz za mną, więc cięż­ko było mi jej nie słuchać.

Doctor Who Hath

Rybo-czło­wiek – kolej­ny groź­nie wyglą­da­ją­cy kosmi­ta, o przy­ja­znym usposobieniu.

Przed gre­en-scre­enem stał sto­lik z rekwi­zy­ta­mi z seria­lu, któ­re moż­na było wziąć ze sobą do zdję­cia. Usły­sza­łam, jak dziew­czyn­ka pyta (dość cicho i nie­śmia­ło), czy któ­ryś z tych rekwi­zy­tów poja­wił się w odcin­kach z Davi­dem Tennantem.

– Nie, nie poja­wił się – stwier­dzi­ła auto­ry­ta­tyw­nie i nie­co agre­syw­nie Wred­na Ciotka.

Nie było to praw­dą, bo wśród rekwi­zy­tów znaj­do­wa­ły się dwu­ko­lo­ro­we oku­la­ry 3D, któ­re nosił Dzie­sią­ty Dok­tor. Więc odwró­ci­łam się i powie­dzia­łam o tym dziewczynce.

– Nie, jesteś w błę­dzie – natych­miast ode­zwa­ła się Wred­na Ciot­ka. Mówi­ła do mnie z wyższością.

Powie­dzia­łam jej więc dokład­nie, w któ­rym odcin­ku poja­wi­ły się okulary.

– Nie przy­po­mi­nam sobie, na pew­no się mylisz – trzy­ma­ła się przy swo­im Wred­na Ciotka.

Kusi­ło mnie, by wycią­gnąć smart­fon i wygo­oglać zdję­cie Ten­nan­ta w oku­la­rach 3D. Ale Wred­na Ciot­ka ewi­dent­nie była oso­bą, któ­ra dąży­ła do kon­flik­tu. Więc zamiast tego zupeł­nie ją zignorowałam.

Twelfth Doctor Who Victorian diving suit

Czy to kolej­ny stwór z innej pla­ne­ty? Nie to strój do nur­ko­wa­nia, z epo­ki wiktoriańskiej!

Zapy­ta­łam dziew­czyn­ki, kto jest jej ulu­bio­nym Dok­to­rem. Wiem, że to może wam wyda­wać się głu­pie, bo prze­cież dziew­czyn­ka mia­ła śru­bo­kręt sonicz­ny i pyta­ła o Ten­nan­ta. Zdra­dzę wam jed­nak, że jeśli spo­tka­cie Who­via­ni­na, to zada­nie takie­go pyta­nia jest naj­lep­szym spo­so­bem na zaga­je­nie roz­mo­wy. Dziew­czyn­ka powie­dzia­ła więc cicho, że lubi Dzie­sią­te­go, na co odpar­łam jej:

– Ja też! Przy­bij piątkę!

W pierw­szej chwi­li dziew­czyn­ka nie­co się spe­szy­ła, ale potem nie­śmia­ło klep­nę­ła moją wycią­gnię­tą dłoń. I szcze­rze się uśmiechnęła.

Ninth and Tenth Doctor Who Sonic Screwdriver

Śru­bo­kręt sonicz­ny Dzie­wią­te­go i Dzie­sią­te­go Dok­to­ra (choć Dzie­sią­ty uży­wał też inne­go mode­lu, któ­ry miał srebr­ną rączkę).

Śmie­szy mnie, znaj­du­ją­cy się na tabli­cy infor­ma­cyj­nej, dopi­sek „repli­ka” – zupeł­nie, jak­by twór­cy DWE chcie­li tym zasu­ge­ro­wać, że ist­nie­je śru­bo­kręt sonicz­ny, któ­ry nie jest rekwi­zy­tem i dzia­ła naprawdę.

Nie­ste­ty cały ten moment popsu­ła Wred­na Ciot­ka. Oka­za­ło się, że jest ona przy oka­zji takim typem czło­wie­ka, któ­ry uwiel­bia być w cen­trum uwa­gi i nie zno­si, kie­dy ludzie prze­sta­ją się nią interesować.

– A ja myślę, że Tom Baker był naj­lep­szy – stwier­dzi­ła, choć nikt jej o to nie pytał.

Manie­ry Wred­nej Ciot­ki wyda­ły mi się bar­dziej śmiesz­ne, niż iry­tu­ją­ce. Bo zacho­wy­wa­ła się w spo­sób tak prze­ry­so­wa­ny, jak­by zosta­ła wyję­ta z bry­tyj­skiej tele­wi­zji. Jedy­ny pro­blem pole­gał na tym, że dziew­czyn­kę ewi­dent­nie przy­tła­cza­ła jej obec­ność, bo gdy tyl­ko Wred­na Ciot­ka się ode­zwa­ła – dziec­ko prze­sta­ło się uśmie­chać i wbi­ło wzrok w pod­ło­gę. Przez co było mi jej strasz­nie szkoda.

Powie­dzia­łam Wred­nej Ciot­ce, że nie oglą­da­łam Clas­sic Who. Na co ta zaczę­ła mi tłu­ma­czyć, w naj­bar­dziej zaro­zu­mia­ły spo­sób jaki kie­dy­kol­wiek widzia­łam i sły­sza­łam, że bez zna­jo­mo­ści Clas­sic Who nigdy nie zro­zu­miem, o co cho­dzi w New Who. Na co odpo­wie­dzia­łam jej, że wca­le nie trze­ba tego wszyst­kie­go oglą­dać, bo wystar­czy zer­k­nąć do Wiki­pe­dii. I to były moje ostat­nie sło­wa w tej roz­mo­wie, bo Wred­na Ciot­ka napraw­dę oka­za­ła się być kosmicz­nym potwo­rem i roze­rwa­ła mnie na strzę­py, a następ­nie pożar­ła przy­szła moja kolej na zro­bie­nie sobie zdję­cia na tle gre­en-scre­enu, więc nie mogłam sobie pozwo­lić na dłuż­szą dys­ku­sję ze Wred­ną Ciotką.

Doctor Who Experience Coral TARDIS interior green-screen

A oto wspo­mnia­ne zdję­cie na gre­en-scre­enie. Z zało­że­nia mia­łam mieć na nim zachwy­co­no-zasko­czo­ną minę, ale zupeł­nie mi to nie wyszło. No i sama robię lep­sze photoshopki.

Czy uda­ło mi się poko­nać potwo­ra tygo­dnia? Nie wiem. Na pew­no się z nim skon­fron­to­wa­łam i podob­nie, jak Dok­tor nie uży­łam prze­mo­cy. A co naj­waż­niej­sze – wyszłam z całe­go spo­tka­nia cało tudzież na serio zosta­łam roz­szar­pa­na i pożar­ta, ale o tym nie wiem i te sło­wa pisze do was duch, bru­tal­nie zabi­tej przez kosmicz­ną Wred­ną Ciot­kę, Hoł­ki.

Serce nie sługa

Doctor Who Expe­rien­ce skła­da­ło się z dwóch czę­ści: pierw­szej, przy­go­do­wej oraz dru­giej – wysta­wo­wej (któ­rą zwie­dza­ło się już bez prze­wod­ni­ka, we wła­snym tem­pie i na któ­rej na szczę­ście moż­na było robić zdję­cia). Sama wysta­wa była dwu­pię­tro­wa. Na par­te­rze zapar­ko­wa­no kil­ka róż­nych TAR­DI­SÓW, Bes­sie, czy­li żół­ty samo­chód jed­ne­go z kla­sycz­nych Dok­to­rów oraz kon­so­le ste­ru­ją­ce TAR­DIS z Clas­sic Who oraz pierw­szych czte­rech serii New Who. Rów­nież na par­te­rze robio­no wspo­mnia­ne zdję­cia na green-screenie.

Bessie Classic Doctor Who yellow car

W Clas­sic Who był taki sza­lo­ny czas, kie­dy Dok­to­ra znu­dzi­ło podró­żo­wa­nie w TAR­DIS i prze­siadł się do Bes­sie, czy­li takie­go oto, żół­te­go samochodu.

Na pię­trze DWE moż­na było podzi­wiać róż­ne­go rodza­ju rekwi­zy­ty oraz stro­je z seria­lu. Ciu­chy ludz­kich boha­te­rów znów były zawie­szo­ne na bez­gło­wych lub pozba­wio­nych twa­rzy mane­ki­nach. Nato­miast mane­ki­ny, któ­re pre­zen­to­wa­ły gar­de­ro­bę bar­dziej kosmicz­nych stwo­rów – czę­sto posia­da­ły zarów­no gło­wy jak i twa­rze. Było to zapew­ne spo­wo­do­wa­ne tym, o czym wspo­mnia­łam wczo­raj – cięż­ko jest wyko­nać podo­bi­znę twa­rzy czło­wie­ka tak, by nie wyda­wa­ła się nie­na­tu­ral­na i przez to prze­ra­ża­ją­ca. Nato­miast takie­go same­go dys­kom­for­tu nie wywo­ła patrze­nie na pla­sti­ko­wą podo­bi­znę Mada­me Vastry, Stra­xa lub Davro­sa. Choć nawet w ich przy­pad­kach dało się dostrzec pew­ną sztucz­ność, któ­rej zupeł­nie nie zauwa­ża­ło się pod­czas oglą­da­nia tych posta­ci w seria­lu, kie­dy gra­li je akto­rzy pod gru­bą war­stwą makijażu.

Doctor Who Experience Sycorax

Zabaw­ne i jed­no­cze­śnie nie­zwy­kłe jest to, że ludz­ki mózg potra­fi dostrzec róż­ni­ce pomię­dzy akto­rem pod gru­bą war­stwą maki­ja­żu i mane­ki­nem. Nawet, jeśli teo­re­tycz­nie oby­dwo­je wyglą­da­ją identycznie.

Ponie­waż uwiel­biam odkry­wać „jak to jest zro­bio­ne” i cie­szę za każ­dym razem, kie­dy uda­je mi się dostrzec jakiś, nie­wi­docz­ny na pierw­szy rzut oka detal, oglą­da­nie wszyst­kich tych stro­jów oraz rekwi­zy­tów spra­wia­ło mi nie lada fraj­dę. Wie­cie, zoba­cze­nie, jak każ­dy gażet wyglą­da z bli­ska i odkry­cie, z jaką pie­czo­ło­wi­to­ścią i dba­ło­ścią o szcze­gó­ły zosta­ły wyko­na­ny – to było napraw­dę coś!

Naj­bar­dziej urze­kła mnie ręka­wi­ca Jen­ny Flint, któ­ra była zbu­do­wa­na mię­dzy inny­mi z pla­sti­ko­we­go kom­pa­su, któ­ry moż­na kupić w skle­pie za pięć zło­tych. Drob­nost­ka, któ­ra poka­zy­wa­ła, jak bar­dzo pomy­sło­we są oso­by two­rzą­ce rekwi­zy­ty do Dok­to­ra Who, któ­re potra­fią zro­bić coś nie­mal­że z niczego.

Jenny Flint sonic gauntlet

Pogrze­ba­łam tro­chę w inter­ne­cie i odkry­łam, że ręka­wi­cę zapro­jek­to­wa­ło dziec­ko, w ramach jed­ne­go z kon­kur­sów rysun­ko­wych, któ­re cza­sem orga­ni­zu­ją twór­cy seria­lu. To wspa­nia­łe, że na rysun­ku się nie skoń­czy­ło i ręka­wi­ca powsta­ła naprawdę.

Pobyt w Doctor Who Expe­rien­ce był dla mnie wspa­nia­łym prze­ży­ciem i cie­szę się, że mogłam go doświad­czyć. Nie­ste­ty chcę być z wami szcze­ra, więc muszę napi­sać, że to miej­sce jed­no­cze­śnie odro­bi­nę mnie roz­cza­ro­wa­ło. Cze­mu? Ponie­waż liczy­łam na to, że na każ­dym kro­ku zoba­czę coś, co wywo­ła we u mnie rów­nie duży efekt wow, opad szczę­ki i wry­cie w zie­mię, co szkie­let wie­lo­ry­ba w Muzeum Histo­rii Natu­ral­nej w Lon­dy­nie. Tym­cza­sem więk­szość rze­czy, choć – co pod­kre­ślę jesz­cze raz! – faj­nie je było zoba­czyć, powo­do­wa­ła jedy­nie umiar­ko­wa­ne „spo­ko”.

Twelfth Doctor Who university desk

Faj­nie było zoba­czyć, peł­ne pamią­tek biur­ko Dwu­na­ste­go Dok­to­ra. Pro­blem w tym, że było ono upchnię­te pomię­dzy inny­mi eks­po­na­ta­mi, któ­rych obec­ność rozpraszała.

W dużej mie­rze było to spo­wo­do­wa­ne tym, jak sama wysta­wa zosta­ła zapro­jek­to­wa­na. W przy­go­do­wej czę­ści DWE dobrze bawi­łam się głów­nie za spra­wą tego, że dzię­ki ota­cza­ją­cym mnie deko­ra­cjom łatwo mi było uda­wać, iż to wszyst­ko dzia­ło się napraw­dę. W czę­ści wysta­wo­wej tego zabra­kło, bo więk­szość eks­po­na­tów zosta­ła wyrwa­na z kon­tek­stu, zapre­zen­to­wa­na poza swo­im „natu­ral­nym śro­do­wi­skiem”, usta­wio­na rów­no w rząd­ku, odgro­dzo­na barier­ką i okra­szo­na dużą tabli­cą infor­ma­cyj­ną. A szko­da, bo dało­by się to roz­wią­zać ina­czej, co z resz­tą w kil­ku miej­scach zro­bio­no. Przy­kła­do­wo, żeby zoba­czyć postać Davro­sa, trze­ba było przejść przez ciem­ny, sła­bo oświe­tlo­ny kory­tarz stat­ku kosmicz­ne­go, któ­ry pro­wa­dził do pomiesz­cze­nia ste­ru­ją­ce­go, w któ­rym sie­dział twór­ca Dale­ków. To robi­ło wra­że­nie i budo­wa­ło kli­mat. Nie­ste­ty takich zain­sce­ni­zo­wa­nych miejsc w wysta­wo­wej czę­ści DWE nie było wielu.

Doctor Who Experience Davros

Tak, to miej­sce też nie było ide­al­ne i atmos­fe­rę psu­ły rekwi­zy­ty zupeł­nie do kom­na­ty Davro­sa nie pasu­ją­ce (zapew­ne usta­wio­ne tam, bo nie było na nie miej­sca w innych czę­ściach eks­po­zy­cji). Ale pomi­mo tego – czu­ło się klimat!

Dodat­ko­wym pro­ble­mem byłam ja sama. Jak pew­nie zauwa­ży­li­ście cie­szę się, kie­dy mogę coś zoba­czyć, ale jesz­cze bar­dziej doce­niam sytu­acje, w któ­rych coś wywo­ła we mnie emo­cje. Tak, jak to zro­bi­ły odci­ski dło­ni akto­rów i twór­ców Dok­to­ra Who przed kasa­mi bile­to­wy­mi w DWE. Albo jesz­cze lep­szy przy­kład: wio­sną, na kra­kow­skim Who­ma­ni­ko­nie zoba­czy­łam repli­kę TAR­DIS. Nie była ide­al­na i deta­la­mi róż­ni­ła się od praw­dzi­we­go wehi­ku­łu Dok­to­ra, ale na jej widok poczu­łam dresz­cze, wzru­sze­nie i jed­no­cze­sną tre­mę – zupeł­nie jak­by przede mną stał któ­ryś z akto­rów gra­ją­cych w seria­lu. Tym­cza­sem w DWE, ani pod­czas oglą­da­nia praw­dzi­wych TAR­DIS, ani nawet pod­czas podzi­wia­nia stro­ju Dzie­sią­te­go Dok­to­ra, nie doświad­czy­łam takie­go pod­eks­cy­to­wa­nia. Choć bar­dzo pra­gnę­łam je poczuć i nawet sama byłam zasko­czo­na tym, że oglą­da­nie tego wszyst­kie­go nie powo­do­wa­ło u mnie takiej rado­ści, jak przy­pusz­cza­łam, że wywoła.

Ninth Doctor Who OutfitTenth Doctor Who Outfit

Pomi­ja­jąc już kwe­stię bez­gło­wych mane­ki­nów – na akto­rach te stro­je pre­zen­to­wa­ły się pod każ­dym wzglę­dem lepiej!

I jesz­cze – tro­chę zata­cza­jąc koło – myślę, że duże zna­cze­nie mia­ło tutaj poczu­cie auten­tycz­no­ści. Kie­dy zwie­dza­łam Lon­dyn śla­da­mi Dok­to­ra, wszyst­ko, co widzia­łam, było praw­dzi­we. Rów­nie praw­dzi­we były odci­ski dło­ni przed kasą bile­to­wą DWE. Nato­miast eks­po­na­ty na wysta­wie, po wyję­ciu z seria­lu tra­ci­ły swo­ją magię. I płaszcz Dzie­sią­te­go Dok­to­ra – bez Dok­to­ra w środ­ku – stał się po pro­stu zwy­kłym, sta­rym i zme­cha­co­nym płaszczem.

There’s no place I can be since I’ve found serenity*

Od tego, co napi­sa­łam w poprzed­nim aka­pi­cie był na szczę­ście pewien wyją­tek od regu­ły. Pomiesz­cze­nie ste­ru­ją­ce TAR­DIS z cza­sów Dzie­wią­te­go i Dzie­sią­te­go Dok­to­ra. Ono wyglą­da­ło na cał­ko­wi­cie auten­tycz­ne. Nawet barier­ka zagra­dza­ją­ca wej­ście do środ­ka i znaj­du­ją­ce się wewnątrz ekra­ny, wyświe­tla­ją­ce sce­ny z pierw­szych czte­rech serii seria­lu, nie psu­ły ilu­zji praw­dzi­wo­ści tego miejsca.

Ninth Ten Doctor Who Coral TARDIS interior

Sce­no­gra­fo­wie, któ­rzy stwo­rzy­li wnę­trze tego TAR­DIS powin­ni być z sie­bie dum­ni. Wybu­do­wa­li bowiem coś, co nie tyl­ko nie wyglą­da, jak sztucz­na deko­ra­cja fil­mo­wa, ale wręcz – nie moż­na oprzeć się wra­że­niu, że jest to coś praw­dzi­we­go i na serio działającego.

Te wszyst­kie prze­łącz­ni­ki, pokrę­tła i przy­ci­ski wyglą­da­ły tak, że cięż­ko było mi się powstrzy­mać, by nie wycią­gnąć ręki i ich nie dotknąć. I jed­no­cze­śnie – wła­śnie tam odna­la­złam tą magię, któ­rej nie mogłam zna­leźć nigdzie indziej w DWE. Bo patrząc na kon­so­lę TAR­DIS nie mogłam oprzeć się wra­że­niu, że to wszyst­ko jest praw­dzi­we, że zaraz przez drzwi wsko­czy do środ­ka roz­en­tu­zja­zmo­wa­ny Dok­tor. I że wci­śnię­cie odpo­wied­niej kom­bi­na­cji kla­wi­szy napraw­dę spra­wi­ło­by, że wyru­szy­ła­bym w podróż w cza­sie i przestrzeni.

Ninth Ten Doctor Who Coral TARDIS interior

Żału­ję jedy­nie tego, że nie uda­ło mi się dotknąć kon­so­li ste­ru­ją­cej TAR­DIS i wci­snąć przy­naj­mniej kil­ku guzików.

Ogrom­ne zna­cze­nie mia­ło tak­że to, że pomiesz­cze­nie ste­ru­ją­ce pre­zen­to­wa­ło się po pro­stu pięk­nie. To była jed­na z tych rze­czy, któ­re spra­wi­ły, że zako­cha­łam się w Dok­to­rze Who od pierw­sze­go odcin­ka. Sta­tek kosmicz­ny, któ­ry wyglą­dał, jak­by został zło­żo­ny z czę­ści zna­le­zio­nych na zło­mo­wi­sku albo wykrę­co­nych z innych urzą­dzeń. Znów, była w tym wszyst­kim nie­po­wta­rzal­na magia, któ­rą w Doctor Who Expe­rien­ce czu­łam tak samo moc­no, jak pod­czas oglą­da­nia serialu.

Ninth Ten Doctor Who Coral TARDIS interior

Wszyst­kie poprzed­nie i póź­niej­sze wer­sje wnę­trza TAR­DIS były czy­ste, wypu­co­wa­ne i błysz­czą­ce. TAR­DIS Dzie­wią­te­go i Dzie­sią­te­go Dok­to­ra spra­wiał wra­że­nie znisz­czo­ne­go i wła­śnie to czy­ni­ło go niepowtarzalnym.

Oglą­da­łam pomiesz­cze­nie ste­ru­ją­ce TAR­DIS dwu­krot­nie. Naj­pierw z gru­pą ludzi, któ­rzy razem ze mną prze­szli przez przy­go­do­wą część DWE. I po raz dru­gi, kie­dy tłum się roz­szedł i przy kon­so­li TAR­DIS nie było pra­wie nikogo.

Za pierw­szym razem czu­łam pod­eks­cy­to­wa­nie i tą samą absur­dal­ną tre­mę, jak wte­dy, kie­dy widzia­łam w Kra­ko­wie repli­kę TARDIS.

Ninth Ten Doctor Who Coral TARDIS interior

Chro­po­wa­ta fak­tu­ra oraz brą­zo­wo-czer­wo­ne bar­wy pomiesz­cze­nia ste­ru­ją­ce­go TAR­DIS spra­wia­ją, że bar­dziej, niż maszy­nę, przy­po­mi­na ono wnę­trze żywe­go organizmu.

Nato­miast za dru­gim razem, co mnie samą moc­no zasko­czy­ło, poczu­łam… sama nie wiem, co dokład­nie. Spo­kój? Har­mo­nię? Kathar­sis? Taką samą ulgę, jaką czu­je się wte­dy, kie­dy po tygo­dniu inten­syw­nej pra­cy, tuż przed deadli­nem uda­je się skoń­czyć pro­jekt i z satys­fak­cją patrzy na swo­je dzie­ło. Tą samą rów­no­wa­gę ducha, któ­rą osią­ga się pod­czas nie­śpiesz­ne­go, samot­ne­go spa­ce­ru przez las. To samo leni­we-zado­wo­le­nie, któ­re towa­rzy­szy nam, kie­dy w sobo­tę budzi­my się sami z sie­bie, bez pomo­cy budzi­ka i na doda­tek pamię­ta­my, co pięk­ne­go śni­ło się nam w nocy. Ten sam opty­mizm, któ­ry czu­je­my, kie­dy po kil­ku sza­rych, desz­czo­wych dniach, po raz pierw­szy widzi­my kawa­łek błę­kit­ne­go nie­ba. I tą samą rado­sną melan­cho­lię, jaką wywo­łu­ją szczę­śli­we wspo­mnie­nia z dzieciństwa.

Ninth Ten Doctor Who Coral TARDIS interior

Miej­sce, w któ­rym fik­cja prze­ni­ka się z rzeczywistością.

Trud­no to ubrać w sło­wa i opi­sać. Myślę, że utwór The Sour­ce czę­ścio­wo odda­je ten nastrój. W każ­dym razie, kie­dy tak sta­łam opar­ta o barier­kę i spo­glą­da­łam na pomiesz­cze­nie ste­ru­ją­ce TAR­DIS, mia­łam wra­że­nie, jak­by czas na moment zatrzy­mał się w miej­scu. Jak­by wszyst­ko inne prze­sta­ło mieć zna­cze­nie. Byłam tyl­ko ja i magia tego miej­sca. I jesz­cze to samo uczu­cie, któ­re poja­wia się wte­dy, kie­dy czło­wiek zbli­ża się do koń­ca dobrej książk, fil­mu lub seria­lu – połą­cze­nie jed­no­cze­snej satys­fak­cji, że oto doświad­czy­ło się cze­goś dobre­go i pra­gnie­nia, żeby to wszyst­ko trwa­ło nadal, jesz­cze cho­ciaż przez chwi­lę, a naj­le­piej – całą wieczność.

Tak bar­dzo mi się tam podo­ba­ło, że mia­łam ocho­tę podejść do kogoś z obsłu­gi, stwier­dzić I don’t want to go i zapy­tać: czy mogę tu zamieszkać?

Ninth Ten Doctor Who Coral TARDIS interior

Zdra­dzę wam tajem­ni­cę: wnę­trze TAR­DIS jest w rze­czy­wi­sto­ści mniej­sze, niż się wydaje.

Co wię­cej teraz, kie­dy piszę te sło­wa, czu­ję rów­nie moc­no to samo, co wte­dy. Iden­tycz­ne, przy­jem­ne łasko­ta­nie w oko­li­cach ser­ca. I to jest jed­na z tych sytu­acji, kie­dy wiem, że magia ist­nie­je napraw­dę. Bo oso­by pra­cu­ją­ce przy pierw­szych czte­rech seriach Dok­to­ra Who musia­ły prze­lać wszyst­kie pozy­tyw­ne emo­cje, któ­re wte­dy czu­li, na kon­so­lę ste­ru­ją­cą TAR­DIS, przez co potem udzie­li­ły się one mnie. Nie da się tego wytłu­ma­czyć w inny, bar­dziej logicz­ny sposób.


* Cytat z pio­sen­ki Bal­lad of Sere­ni­ty, czy­li utwo­ru z czo­łów­ki seria­lu Fire­fly.

Sklepik z PRL-u

O ile w samym Doctor Who Expe­rien­ce ani przez moment nie odno­si­ło się wra­że­nia, że miej­sce to zosta­nie lada moment zamknię­te (na czę­ści wysta­wo­wej poja­wi­ły się nawet eks­po­na­ty z naj­now­sze­go sezo­nu seria­lu), tak nie­uchron­ny koniec tego miej­sca czu­ło się w tam­tej­szym skle­pi­ku (przez któ­ry trze­ba było przejść po wyj­ściu z wysta­wo­wej czę­ści DWE). Wie­le półek było opu­sto­sza­łych, na innych znaj­do­wa­ły się tyl­ko poje­dyn­cze pro­duk­ty. Fani Jede­na­ste­go i Dwu­na­ste­go na pew­no musie­li czuć się roz­cza­ro­wa­ni, bo w asor­ty­men­cie nie było ani jed­ne­go śru­bo­krę­ta sonicz­ne­go tych inkar­na­cji Dok­to­ra. Na szczę­ście dla mnie – były śru­bo­krę­ty nale­żą­ce do Dzie­sią­te­go (i było ich napraw­dę spo­ro, przez co zasta­na­wiam się, czy było na nie tak duże zapo­trze­bo­wa­nie, czy też zupeł­nie się nie sprzedawały).

Doctor Who Cyberman head Handles

Smut­ny, popsu­ty Cyber­man niby nie był eks­po­na­tem, tyl­ko figur­ką do kupie­nia w skle­pie, ale paso­wał do miej­sca, w któ­rym się znaj­do­wał, jak ulał.

Ponie­waż kolek­cjo­nu­ję magne­sy, zapy­ta­łam się, czy tako­we są w sprze­da­ży. Nie, już nie było. W ramach nagro­dy pocie­sze­nia zaopa­trzy­łam się więc w gumo­wy bre­lo­czek z TAR­DIS, któ­ry potem, po powro­cie do Pol­ski, prze­ro­bi­łam na magnes.

Pa pa, Cardiff

W Doctor Who Expe­rien­ce spę­dzi­łam ponad dwie godzi­ny. Po wyj­ściu z muzeum usia­dłam na ław­ce przy dep­ta­ku bie­gną­cym wzdłuż nabrze­ża i jedząc trój­kąt­ną kanap­kę (kanap­ki tego typu były w UK moim głów­nym źró­dłem poży­wie­nia) sta­ra­łam się uło­żyć sobie w gło­wie to, cze­go przed chwi­lą doświad­czy­łam. Koniec koń­ców doszłam do wnio­sku, że choć nie wszyst­ko oka­za­ło się być tak eks­cy­tu­ją­ce, jak zakła­da­łam, wizy­ta w DWE i tak była super. A wszel­kie roz­cza­ro­wa­nia wyna­gra­dzał moment, w któ­rym sta­łam przy pomiesz­cze­niu ste­ru­ją­cym TAR­DIS Dzie­wią­te­go i Dzie­sią­te­go Doktora.

Doctor Who Experience ad on Cardiff street

A tak ostat­nie chwi­le Doctor Who Expe­rien­ce rekla­mo­wa­no w Cardiff.

Ponie­waż do odjaz­du auto­bu­su, któ­ry miał mnie zawieźć z powro­tem do Lon­dy­nu, pozo­sta­ło jesz­cze kil­ka godzin, posta­no­wi­łam ostat­ni raz prze­spa­ce­ro­wać się po Car­diff. Skie­ro­wa­łam się w stro­nę Wales Mil­len­nium Cen­ter, bo chcia­łam nie tyl­ko ponow­nie zoba­czyć ten budy­nek z zewnątrz, ale tak­że od środ­ka. A wnę­trze budow­li oka­za­ło się rów­nie impo­nu­ją­ce i pięk­nie zapro­jek­to­wa­ne, co jej fasa­da. Znów, było to jed­no z takich miejsc, w któ­rych po pro­stu miło się prze­by­wa­ło. I zupeł­nie nie dzi­wi­ło mnie, że wie­lu ludzi popi­ja­ło kawę w znaj­du­ją­cej się w środ­ku kawiar­ni – pofa­lo­wa­ne, drew­nia­ne ele­men­ty budyn­ku two­rzy­ły bowiem nie­zwy­kły i przy­jem­ny kli­mat, przez co chcia­ło się w takiej prze­strze­ni przebywać.

Wales Millennium Center inside

I jak tu nie zako­chać się w takim miejscu?

Z Doctor Who Con­fi­den­tial pamię­ta­łam, że w Wales Mil­len­nium Cen­ter powi­nien się znaj­do­wać skle­pik z pamiąt­ka­mi. I tak też było (a mówią, że oglą­da­nie seria­li nicze­go nie uczy!). Co wię­cej, w skle­pi­ku zna­la­złam nie­mal dokład­nie to, cze­go pra­gnę­łam, bo para­dok­sal­nie w tym miej­scu moż­na było kupić dużo wię­cej gadże­tów z Dok­to­ra Who, niż w DWE. „Nie­mal dokład­nie”, bo magne­sów z Dok­to­ra Who tak­że nie było w asor­ty­men­cie. Podob­nie jak ład­ne­go magne­su z podo­bi­zną Wales Mil­len­nium Cen­ter. Skandal!

Wales Millennium Center inside

Cie­ka­wost­ka: wnę­trze Wales Mil­len­nium Cen­ter w jed­nym z odcin­ków Dok­to­ra Who zagra­ło futu­ry­stycz­ny szpi­tal pro­wa­dzo­ny przez… człe­ko­kształt­ne koty.

Przez resz­tę popo­łu­dnia po pro­stu włó­czy­łam się bez celu, cie­sząc atmos­fe­rą tego nie­zwy­kłe­go mia­sta. I pomy­śleć, że kie­dy pla­no­wa­łam wyciecz­kę do Car­diff, bra­łam pod uwa­gę tyl­ko Dok­to­ra Who i mar­twi­łam, że pobyt w sto­li­cy Walii przez dwa dni może oka­zać się nud­ną stra­tą cza­su. Tym­cza­sem Car­diff pozy­tyw­nie zaska­ki­wa­ło mnie nie­mal na każ­dym kro­ku i gdy­bym mogła – zosta­ła­bym w nim na dłu­żej. Dla­te­go, jeśli wy kie­dyś będzie­cie mie­li taką moż­li­wość – koniecz­nie odwiedź­cie to miej­sce. Nie pożałujecie.

Cardiff Bute St artistic pavement flagstoneCardiff Bute St artistic pavement flagstone

W Car­diff nie moż­na przejść obo­jęt­nie nawet obok płyt chodnikowych.

Pro­gno­za pogo­dy, któ­rą usły­sza­łam od Ame­lii poprzed­nie­go wie­czo­ra speł­ni­ła się dopie­ro na godzi­nę przed moim odjaz­dem. Car­diff poże­gna­ło mnie więc łza­mi. I ja też nie­mal pła­ka­łam, patrząc na mia­sto po raz ostat­ni, przez mokrą od kro­pli desz­czu, szy­bę auto­bu­su. Ale hej, nie ma się co smu­cić – to nie była moja ostat­nia podróż. I kto wie – może jesz­cze kie­dyś do Car­diff wrócę? 🙂

Cardiff rain

Nie płacz, Car­diff! Pew­ne­go dnia zno­wu się zobaczymy. 🙂

Great, Geek Adventure

Wielka, Geekowa Przygoda – pozostałe wpisy:

Wię­cej zdjęć z Wiel­kiej Bry­ta­nii
możesz zoba­czyć w gale­rii!

Zdję­cia ilu­stru­ją­ce wpis są moje­go autor­stwa lub też (jeśli ja się na nich znaj­du­ję), wyko­na­li je ano­ni­mo­wi, dobrzy ludzie, któ­rych spo­tka­łam na swo­jej drodze. 🙂