
Wielka Geekowa Przygoda:
Miasto na miarę człowieka
Wielka, Geekowa Przygoda: Dzień trzeci, część II
przewidywany czas czytania: 12 minut
W dzisiejszym wpisie, podobnie jak w poprzednim Dyrdymale opowiem wam nie tyle o moich wrażeniach, co o Cardiff samym w sobie (znów bez podawania szczegółowych dat, nazwisk oraz innych konkretnych danych).
Rankiem, trzeciego dnia mojej Wielkiej, Geekowej Przygody odkryłam, jak bardzo stolica Walii jest ciekawa od strony historycznej, natomiast podczas południowego zwiedzania miasta – że współczesne Cardiff również jest fascynującym miejscem.
W skaczącym autobusie
Tak, jak obiecałam w poprzednim wpisie – dzisiejszego Dyrdymała zacznę od opowiedzenia wam o Hop-On Hop-Off Busach (które w skrócie będę nazywać Hop Busami). Autobusy tego typu są dwupoziomowe, często czerwone i pozbawione dachu. Można je spotkać w wielu miastach na całym świecie (w tym – co odkryłam po powrocie do Polski – także w Krakowie). Hop Busy jeżdżą po pętlach, trasami na których znajdują się atrakcje turystyczne. Bilet upoważnia nas do jeżdżenia takim cudem przez dwadzieścia cztery godziny, a dodatkowo czasem daje zniżki na inne, znajdujące się w mieście atrakcje (w Cardiff między innymi na wejście od zamku). Wraz z biletem otrzymujemy słuchawki, które potem możemy podłączyć do znajdujących się przy siedzeniach gniazdek i za ich pomocą słuchać nagrania, w którym lektor opowiada nam o mijanych po drodze atrakcjach (w Cardiff można wybrać lektora mówiącego po polsku). Dodatkowo (przy czym nie wiem, jak w tym przypadku wygląda harmonogram), czasem Hop Busami jeżdżą także prawdziwi przewodnicy (w Cardiff spotkałam takiego pana w poniedziałek i dowiedziałam się, że bierze on udział w kursach między dziesiątą a dwunastą rano).
Nazwa Hop Bus wzięła się natomiast stąd, że autokary tego typu zatrzymują na przystankach i można do nich na każdym z takich postojów wskoczyć lub wyskoczyć. Dzięki temu dla turysty Hop Bus jest świetnym zamiennikiem oficjalnej komunikacji miejskiej, bo zawiezie go do każdej ważniejszej atrakcji turystycznej.
Jeśli będziecie mieli okazję wskoczyć do takiego busa, zróbcie to bez zastanowienia!
źródło: Day Out With The Kids
W Cardiff Hop Busy startują spod zamku. Objechanie całej pętli zajmuje jakieś czterdzieści pięć minut, a na trasie kursują dwa autokary, dzięki czemu pojawiają się one na Hop Busowych przystankach średnio co pół godziny (tak, Hop Busy są uwzględnione w rozkładach jazdy). Bilet w Cardiff kosztuje dwanaście i pół funta. Może wydawać się, że to sporo, ale weźcie pod uwagę, że gdybyście jeździli zwykłymi autobusami pewnie musielibyście zapłacić podobną kwotę, a w cenie nie mielibyście audio-przewodnika.
W dalszej części tego Dyrdymała podzielę się z wami przede wszystkim informacjami, które udało mi się usłyszeć właśnie w Hop Busach (zarówno w niedzielę, jak i w poniedziałek, kiedy jechałam z prawdziwym przewodnikiem).
Jak upłynnić czarne złoto
Na początku mojej dzisiejszej opowieści o Cardiff, wrócę do czasów złotej, węglowej ery miasta. Poprzednio wspominałam o tym, biorąc pod uwagę przede wszystkim markizów Bute. Nie byli oni jednak jedynymi, którzy wzbogacił się na węglu (w ramach przypomnienia – w XIX wieku surowiec ten miał taką samą wartość, jak obecnie ropa naftowa). Wielu mieszkańców miasta zaliczało się do grona najbogatszych ludzi w Wielkiej Brytanii. A ponieważ bogacze nie mieszkają w byle czym – w stolicy Walii do dziś możemy podziwiać wiele pięknie wyglądających domów.
Współcześnie w Cardiff nie ma już milionerów i nikogo nie stać na mieszkanie w willi takiej, jak ta. Na szczęście tego typu domy nie są wyburzane, tylko przerabiane na puby lub restauracje (fajnie by było, jakby Zakopane wzięło przykład z Cardiff…).
Bogaci byli nie tylko ludzie zamieszkujący Cardiff, ale także samo miasto. Budynki administracyjne z XIX wieku nie tylko prezentują się imponująco, ale też – zostały wykonane z drogich materiałów.
Oto pochodzący z XIX wieku miejski ratusz. Zauważcie, że ma tylko dwa piętra, a wieża zegarowa jest o stopę (czyli 40cm) niższa od Katedry Llandaff, dzięki czemu spełnia standardy wymyślone przez lorda Bute. I jeszcze jedno – na szczycie kopuły znajduje się rzeźba przedstawiająca smoka.
Węgiel z Cardiff trzeba było jakoś przetransportować dalej. Miasto miało tą przewagę nad innymi miejscami, w których wydobywano „czarne złoto”, że znajdowało się nad oceanem. Dlatego węgiel wysyłano stamtąd w świat drogą morską. Doki w Cardiff stały się przez to kolejnym miejscem bijącym rekordy – tym razem dotyczące tego, ile statków się przez nie przewijało. Nie powiem wam konkretnie, jak dużo ich było. Zamiast tego napiszę, że puste statki musiały mieć na pokładzie kamienie balastowe, które zostawiały w Cardiff, po załadowaniu węgla. Ilość tych kamieni była tak duża, że udało się z nich wybudować budynek. I to nie jakąś malutką chatkę, ale znajdujący się na rogu dwóch ulic hotel. To chyba najlepiej świadczy o tym, jak ogromna ilość statków każdego dnia odwiedzała port w Cardiff.
Budynek z surowców wtórnych, czyli kamieni balastowych, które inaczej zaśmiecałyby doki w Cardiff.
Inny przykład: z jednego brzegu doku na drugi (doki miały około 100-200 metrów szerokości) można było przejść suchą stopą, przeskakując z pokładu jednego statku, na drugi.
Siła tkwi nie tylko w mięśniach
W XX wieku kopanie węgla stawały się coraz mniej dochodowe. A ostatecznym ciosem dla branży górniczej były lata osiemdziesiąte i rządy Margaret Thatcher. W Cardiff również nie żyło się wtedy lekko. Wiele kopalń oraz zakładów pracy zostało zamkniętych. Niektóre doki zasypano, a do tych, które pozostały – nie zaglądały prawie żadne statki. Niegdyś prestiżowe dzielnice portowe stały się siedliskiem największych przestępców.
I w tym miejscu historia Cardiff mogłaby się skończyć – miasto stałoby się europejskim Detroit, do którego nie zaglądałby ani pies z kulawą nogą, ani tym bardziej spragniona geekowych przygód Hołka. Na szczęście mieszkańcy Cardiff nie dali za wygraną i zamiast w kopalnie postanowili zainwestować w kulturę.
Co jest bardziej czadowe, niż zlot starych samochodów? Zlot starych samochodów pod Wales Millennium Centre!
PS. Jeśli się przyjrzycie, w oddali, po prawej, zobaczycie nieszczęsne wesołe miasteczko, o którym wspominałam wam w jednym z poprzednich Dyrdymałów.
Nie wiem, kiedy dokładnie Cardiff zaczęło się odradzać, ale na przełomie XX i XXI wieku w mieście wybudowano wiele nowych budynków o charakterze kulturalno-rozrywkowym. A włodarzom miasta brawa należą się nie tylko za to, że udało się im doprowadzić do powstania tych inwestycji. Bo wybudowanie budynku to nie problem – znacznie trudniejsze jest sprawienie, by wyglądem wpisywał się on w charakter miasta. I pod tym względem nowe budowle w Cardiff spisują się na medal.
Przede wszystkim zgodnie z tym, o co w XIX wieku ubiegał lord Bute – nowe budynki nie są gigantycznymi drapaczami chmur i nie przytłaczają swoją bryłą. Dodatkowo są przyjazne dla mieszkańców – stanowią przedłużenie przestrzeni publicznej – miejsca, w okolicach których można na przykład usiąść i odpocząć albo wybrać na spacer z rodziną.
Schody prowadzące do budynku National Assembly służą jednocześnie do siedzenia. I przy okazji – łączą się z deptakiem biegnącym wzdłuż nabrzeża.
Dodatkowo – co przecież jest równie ważne – wiele nowych budynków w Cardiff po prostu wygląda ładnie i przy okazji trochę nietuzinkowo.
Wzniesiony pod koniec lat osiemdziesiątych County Hall zapoczątkował „modę” na budowanie w Cardiff Bay. Jak widać pomysł był świetny, bo sąsiedztwo wypełnionego wodą, starego doku sprawia, że budynek jest dwa razy bardziej piękny.
źródło: Visit Cardiff
Kraina tygrysów
Rada miasta Cardiff postarała się nie tylko o to, by miastem zainteresowali się inwestorzy, ale też – by nowe budynki nie powstawały w miłym i przytulnym centrum miasta, ale w pełnej nieużytków oraz pustostanów portowej dzielnicy Cardiff Bay. To właśnie tam znajduje się między innymi Wales Millennium Centre. A także specjalna hmm, strefa ekonomiczno-inwestycyjna (nie mam pojęcia, jak to fachowo nazwać) – Porth Teigr (czyli Wrota Tygrysów).
Połowa Porth Teigr cały czas czeka na zabudowanie. Natomiast niemal całą drugą część zajmuje Roath Lock, czyli największe (albo w UK, albo poza Londynem – niestety ta informacja umknęła mi w trakcie wycieczki, a teraz nie potrafię jej wygooglać) studio filmowe BBC. To właśnie tutaj kręci się między innymi Doktora Who i Sherlocka.
Tu na razie jest ściernisko (z którego w oddali widać dach Wales Millennium Centre)…
…a po drugiej stronie ulicy – San Francisco… eee, to znaczy BBC!
autor zdjęcia: Betina Skovbro; źródło: Creative Cardiff
Nie wiem, jak wyglądają inne studia filmowe, ale zawsze wyobrażałam je sobie jako coś, co jest schowane za wysokim, kamiennym murem i bramą chronioną przez uzbrojonych po zęby strażników. Tymczasem Roath Lock, zgodnie z zasadą „architektura w służbie mieszkańcom”, jest wybudowane w taki sposób, że ludzie wybierają się w jego okolice ot tak, żeby się przespacerować.
…i nic nie stoi na przeszkodzie, by podczas takiego spaceru trochę sobie poselfić! 🙂
Nietuzinkowo prezentuje się także fasada budynku. Podobno ma ona kształtem nawiązywać do gotyckich zdobień, ale mnie bardziej kojarzy się z polskimi, ludowymi wycinankami. Przy czym, moim zdaniem, wygląda to trochę głupio, ale jednocześnie doceniam odwagę architekta, który coś takiego zaprojektował. Na pewno udało mu się osiągnąć jedno – obok takiego budynku nie da się przejść obojętnie.
Oczywiście pojechałam do Cardiff nieprzygotowana, więc nie mam całkowitej pewności, że to były TE drzwi, ale z racji tego, że od frontu Roath Lock były zaledwie dwie pary drzwi tego typu istnieje 50% szans na to, że udało mi się zrobić zdjęcie tym właściwym (a o jakie drzwi chodzi? Rozwiązanie zagadki pojawi się na końcu wpisu 😉
I jeszcze na koniec tej części tekstu: niby wszystkie umieszczone w fasadzie Roath Lock okna mają mleczne szyby, ale w jednym z nich udało mi się coś dostrzec. Pytanie, czy to uchybienie filmowców, czy też manekin został postawiony w takim miejscu specjalnie dla fanów Doktora Who, żeby mogli zastanawiać się, co to takiego?
Wysoka rysa na diamencie
Obecny plan urbanistyczny Cardiff, polegający na tym, by nowe budynki nie były zbyt wysokie i powstawały w opuszczonych dzielnicach portowych, prawdopodobnie nie obowiązywał w latach osiemdziesiątych i wcześniej. I kiedy spogląda się na panoramę miasta ze szczytu donżona w zamku, w oczy kuje kilka wystających nad miastem wieżowców. Wszystkie one to jednak mały pikuś przy Millennium Stadium, czyli walijskim stadionie narodowym, który jest moim zdaniem jedyną rysą na diamencie, jakim jest architektura w Cardiff.
Taki ładny budynek. A ja, niedobra, marudzę!
źródło: Wikimedia
To znaczy: budynek sam w sobie nie jest zły. Dobrym pomysłem było, by cztery, wieńczące go maszty (które są najwyższymi obiektami w mieście) swoim kształtem nawiązywały do masztów statków.
Fantastycznie prezentuje się też Millennium Walk, czyli przylegający do budynku pomost (stadion leży na brzegu rzeki Taff), który został wybudowany tak sprytnie, iż zdaje się wisieć nad wodą. Miło się po czymś takim spaceruje. Szkoda tylko, że na pomoście nie znajdują się żadne ławeczki, bo chciałoby się w takim miejscu usiąść i rozkoszować chwilą. Rozumiem jednak, że Millennium Walk został wybudowany głównie po to, by zapewnić dodatkowe wejście na stadion i takie ławeczki mogłyby stanowić zagrożenie dla tłumu ludzi.
Nie obraziłabym się, gdyby w Krakowie popełniono drobny plagiat i wybudowano podobny pomost nad Wisłą.
Nie wiem, co o Millennium Stadium myślą mieszkańcy Cardiff, ale audio-przewodnik w Hop Busie opowiadał o nim z dużym zaangażowaniem. Stadion ma składany dach*, który zwija się lub rozwija w zaledwie kilka minut. Dodatkowo murawa na boisku składa się ze specjalnych palet, dzięki czemu – w razie potrzeby – można ją złożyć i na przykład urządzić na stadionie koncert lub pokaz monster-tracków. A ponieważ stadion jest narodowy, odbywają się na nim jedne z najważniejszych meczy, głównie rugby.
Millennium Stadiun to piękny cud inżynierii. Czego się tu czepiać?
Dlaczego więc nazwałam tak wspaniały budynek rysą na diamencie? Tak, jak napisałam: większość nowych budynków w stolicy Walii znajduje się w okolicach Cardiff Bay. Tymczasem, otwarty w 1999 roku stadion wygląda tak, jakby został wybudowany gdzieś indziej, a potem ktoś próbował wieeelkim helikopterem przenieść go na nadbrzeże, ale tuż przed dotarciem do celu urwała się, dźwigająca stadion lina i budynek z wielkim hukiem upadł w centrum starego miasta. I później osoby odpowiedzialne za transport machnęły ręką „no trudno, niech już tutaj zostanie”. Innymi słowy: dawno nie widziałam budynku, który tak bardzo nie pasowałby do otoczenia, w którym się znajduje. A tak właśnie jest w przypadku gigantycznego Millennium Stadium, który góruje nad drobnymi, zabytkowymi, XIX wiecznymi, kamiennymi domkami.
W centrum Cardiff znajdują się dwa wieżowce będące jednocześnie najwyższymi budynkami w mieście. O ile ich umiejscowienie potrafię jakoś wybaczyć, bo powstały w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy to pewnie nikt nie przejmował się urbanistyką, tak nie potrafię przymknąć oka na wybudowany na przełomie XX i XIX wieku Millennium Stadium.
* Wikipedia twierdzi, że Millennium Stadium jest drugim co do wielkości stadionem na świecie z zamykanym dachem oraz trzecim wybudowanym w Europie, który posiadał tego typu zadaszenie
.
Jeśli popełniać przestępstwa, to tylko w Cardiff!
Nigdy nie przypuszczałam, że będę wspominać na Dyrdymałach o więzieniach w kontekście innym, niż seriale typu Prison Break. Ani tym bardziej, że będę o nich pisać przy okazji Cardiff. Niech to będzie kolejny dowód na to, jak bardzo zaskakująca jest stolica Walii.
Więzienie w Cardiff znajduje się w zabytkowym, kamiennym budynku. I gdyby nie było otoczone wysokim murem zwieńczonym drutem kolczastym, spokojnie można by je pomylić z jakąś atrakcją turystyczną. Pierwotnie budynek znajdował się poza granicami miasta, ale ponieważ Cardiff się rozrosło – teraz stoi przy jednej z głównych ulic.
To prawdopodobnie jedyny zabytek Cardiff, którego wolelibyście nie zwiedzać.
No dobrze, ale co, poza wyglądem, jest w tym zakładzie karnym takiego niezwykłego? Przede wszystkim bardzo duży odsetek więźniów udaje się poddać procesowi resocjalizacji, dzięki czemu po wyjściu na wolność nie powracają oni na ścieżkę przestępczą. Jak udało się to osiągnąć? Przyuczając skazańców do innych zawodów.
I teraz najlepsza informacja. W ramach wspomnianego procesu resocjalizacyjnego część więźniów szkoli się na kucharzy lub kelnerów. A nowe umiejętności nabywają oni w więziennej restauracji, z której – uwaga! – mogą korzystać zwykli (w sensie: wolni) ludzie. Jakby tego było mało, restauracja nie jest byle jakim barem mlecznym, ale lokalem z najwyższej półki. I zainteresowanie tym miejscem jest tak duże, że stolik trzeba w nim zarezerwować duuużo wcześniej.
Tak wyglądają więzienne, głodowe racje żywnościowe!
źródło: The Clink
Biorąc pod uwagę kwestię rezerwacji, niestety nie byłam w stanie odwiedzić restauracji w więzieniu w Cardiff. Ale gdybym miała taką możliwość – chętnie bym to zrobiła!
Uczmy się od Cardiff!
Zarówno Londyn, jak i Cardiff zachwyciły mnie tym, że są to miejsca pełne zieleni, w których nie czuje się zgiełku miasta. Stolica Walli dodatkowo przykuwa uwagę ze względu na to, że balansuje pomiędzy byciem prężnie rozwijającą się metropolią i spokojnym, niewielkim miasteczkiem (czy w ogóle przyszłoby wam do głowy, że takie połączenie jest możliwe?). Nowoczesność przeplata się tu z historią, a współczesne budynki wtapiają w krajobraz zupełnie, jakby stały w danym miejscu od zawsze. A przy okazji często są przedłużeniem przestrzeni publicznej – integralną częścią skweru lub innego deptaka.
Na placu przed National Assembly znajduje się Merchant Seamen’s Memorial – pomnik upamiętniający osoby, które zginęły na morzu. Jego niezwykłość polega na tym, że z jednej strony przypomina on twarz…
…a z drugiej – wrak statku.
Pomysł, by budynki nie były wysokie, także wydaje mi się cudownym rozwiązaniem. I tu podam wam jeszcze jeden przykład, o którym nie wspomniałam wcześniej. Otóż byłam w – znajdującej się przy deptaku prowadzącym do zamku – galerii handlowej. Od strony ulicy miejsce to było niemal zupełnie niezauważalne. Tymczasem wewnątrz budynku – niczym w TARDIS – kryła się ogromna przestrzeń. W jaki sposób udało się coś takiego osiągnąć? Tak, że galeria była kilkupiętrowa, ale piętra te nie pięły się w górę, tylko schodziły w dół, pod ziemię. Pomyślcie tylko, o ile piękniejsze byłyby krajobrazy wielu polskich miast (w tym Zakopanego), gdyby u nas zaczęto stosować podobne rozwiązanie.
Następnym razem znów będą emocje!
Dzisiejsza relacja z Wielkiej, Geekowej Przygody, tak jak ostrzegałam na wstępie – miała charakter bardziej informacyjny, niż „ach-ochowy”. Chciałam jednak podzielić się z wami wiedzą, jaką zdobyłam na temat Cardiff, bo wydaje mi się, iż jest to miasto, które zasługuje na waszą uwagę.
Przed wyjazdem do Wielkiej Brytanii zastanawiałam się, czy w stolicy Walii lepiej spędzić jeden, czy może dwa dni. Wszystkie osoby, które o to zapytałam, odpowiadały niejednoznacznie, że obydwa warianty są dobre. W obecnej chwili stwierdzam, że Cardiff warto poświęcić więcej, niż jedną dobę. To idealne miejsce na weekendową wycieczkę. I myślę, że gdyby ktoś miał taką wyprawę zaplanowaną lepiej ode mnie – spokojnie mógłby zwiedzać Cardiff przez jeszcze więcej dni.
Niedziela w Cardiff minęła mi więc przyjemnie i w oka mgnieniu. Mam nadzieję, że wy równie miło spędziliście czas czytając tego, napisanego bardziej na chłodno, Dyrdymała. Na wypadek jednak, gdyby taki typ relacji was nudził, śpieszę donieść, że następna część Wielkiej, Geekowej Przygody będzie zawierała w sobie więcej emocji. I już nie mogę się doczekać momentu, w którym się nią z wami podzielę! 🙂
I na koniec rozwiązanie zagadki: tajemnicze drzwi, to (chyba) TE drzwi:
Kadr z filmu The Five(ish) Doctors Reboot.
Wielka, Geekowa Przygoda – pozostałe wpisy:
- Dzień pierwszy, część I [Kraków-Londyn]
- Dzień pierwszy, część II [Londyn i Doctor Who]
- Dzień pierwszy, część III [Londyn i National Gallery]
- Dzień pierwszy, część IV [Londyn po południu]
- Dzień drugi, część I [Londyn i Muzeum Historii Naturalnej]
- Dzień drugi, część II [Cardiff nocą]
- Dzień trzeci, część I [Zamek w Cardiff]
- Dzień czwarty, część I [Doctor Who Experience]
- Dzień czwarty, część II [Doctor Who Experience]
- Dzień czwarty, część III [Londyn nocą]
- Dzień piąty [Londyn i British Museum]
- BONUS
Więcej zdjęć z Wielkiej Brytanii
możesz zobaczyć w galerii!
O ile nie zostało stwierdzone inaczej, zdjęcia ilustrujące wpis są mojego autorstwa.