Dyrdymały

Dyrdymały

nie do końca poważne przemyślenia na różne tematy

Wielka Geekowa Przygoda:

Zanim otworzą się drzwi TARDIS

Wielka, Geekowa Przygoda: Dzień czwarty, część I

Głów­nym celem mojej podró­ży do Car­diff było Doctor Who Expe­rien­ce (dalej będę cza­sem uży­wać skró­tu DWE), czy­li muzeum poświę­co­ne seria­lo­wi. A głów­nym powo­dem, któ­ry pchnął mnie do wyru­sze­nia na Wiel­ką, Geeko­wą Przy­go­dę aku­rat w sierp­niu – to, że DWE mia­ło zostać we wrze­śniu na amen i nie­odwo­łal­nie zamknię­te. W koń­cu nic nie moty­wu­je czło­wie­ka do dzia­ła­nia bar­dziej, niż świa­do­mość „teraz albo nigdy”.

PS. Przy­po­mi­nam, że na YouTu­be zro­bi­łam play­li­stę z muzy­ką z Doctor Who – gdy­by­ście chcie­li, może­cie ją odpa­lić, żeby umi­la­ła wam lekturę. 🙂

Brytyjska pogoda

Pod­czas nie­dziel­ne­go, popo­łu­dnio­we­go spa­ce­ru po Car­diff zawę­dro­wa­łam pod budy­nek Doctor Who Expe­rien­ce. Kusi­ło mnie, by zro­bić sobie tam sel­fie, ale stwier­dzi­łam, że nie, nie będę oszu­ki­wać i zdję­cie w tym miej­scu cyk­nę sobie w ponie­dzia­łek. Rów­nież w nie­dzie­lę tyle, że wie­czo­rem – Ame­lia powie­dzia­ła mi, że wedle pro­gno­zy pogo­dy, w ponie­dzia­łek w Car­diff ma cały dzień padać deszcz. Mach­nę­łam na to ręką i stwier­dzi­łam, że nie wie­rzę w pro­gno­zy pogo­dy, bo te spraw­dza­ją się rów­nie czę­sto, co horoskopy.


W ponie­dzia­łek rano obu­dzi­ły mnie kro­ple desz­czu, szyb­ko bęb­nią­ce w szy­bę hoste­lo­we­go okna. Prze­klę­łam w myślach. Trze­ba było jed­nak zro­bić to sel­fie w niedzielę!

Przed opusz­cze­niem hoste­lu wygrze­ba­łam z dna ple­ca­ka pele­ry­nę prze­ciw­desz­czo­wą*. A potem wyszłam z budyn­ku i… prze­sta­ło padać! Czy wspo­mi­na­łam już, że pro­gno­zy pogo­dy są jak horoskopy?


* Tak napraw­dę mia­łam ze sobą dwie pele­ry­ny, oby­dwie przy­wie­zio­ne z Pol­ski. Pierw­sza – pro­duk­cji chiń­skiej – była tak kiep­skiej jako­ści, że podar­ła się przy zakła­da­niu. Dru­ga (któ­rą kupi­ła­bym jako pierw­szą i jedy­ną, gdy­by nie to, że nie sprze­da­wa­li jej w pierw­szym kio­sku, do któ­re­go zaj­rza­łam (w któ­re­go asor­ty­men­cie były tyl­ko chiń­skie pele­ry­ny)) – była pol­skiej pro­duk­cji, z wytrzy­ma­łej folii i tak duża, że bez pro­ble­mu mie­ści­łam się pod nią razem z ple­ca­kiem. Wiem, że pele­ry­ny prze­ciw­desz­czo­we mogą wyda­wać się try­wial­ną spra­wą, ale jeśli zale­ży wam na jako­ści wyko­na­nia i przy oka­zji chce­cie wes­przeć pol­skie przed­się­bior­stwo, pole­cam pro­duk­ty zako­piań­skiej fir­my AINAK (nazwa fir­my to nie beł­kot – trze­ba prze­czy­tać ją od tyłu 😉

Budynek, czy namiot?

Muszę poświę­cić chwi­lę miej­scu, w któ­rym znaj­do­wa­ło się (nie­ste­ty już teraz w cza­sie prze­szłym) Doctor Who Expe­rien­ce, bo to dość cie­ka­wa konstrukcja.

BBC nie kupi­ło zie­mi, na któ­rej ulo­ko­wa­ło muzeum, tyl­ko wydzier­ża­wi­ło ją od mia­sta na pięć lat (wła­śnie wyga­śnię­cie tej dzier­ża­wy spo­wo­do­wa­ło, że DWE we wrze­śniu zosta­ło zamknię­te). Ta tym­cza­so­wość spo­wo­do­wa­ła, że Doctor Who Expe­rien­ce nie było typo­wą budow­lą z cegieł lub inne­go beto­nu, ale skła­da­ją­cym się z meta­lo­wych żeber ste­la­żem, przy­kry­tym spe­cjal­ną, mega wytrzy­ma­łą plan­de­ką. Wła­śnie dla­te­go budy­nek miał taki nie­ty­po­wy kształt.

Doctor Who Experience Building

Budy­nek Doctor Who Expe­rien­ce w peł­nej okazałości.

źró­dło zdję­cia: North East Fami­ly Fun

Mam podej­rze­nia, że kie­row­nic­two BBC od same­go począt­ku pla­no­wa­ło, że DWE będzie ist­nieć tyl­ko tym­cza­so­wo. Prze­cież ina­czej kupi­li­by zie­mię na wła­sność, zamiast bawić się w dzier­ża­wę. I przede wszyst­kim: wybu­do­wa­li­by dla muzeum praw­dzi­wy budy­nek (tak trwa­ły, jak cho­ciaż­by stu­dio fil­mo­we Roath). Dla­te­go przy­pusz­czam, że tym­cza­so­wość Doctor Who Expe­rien­ce wyni­ka­ła z tego, iż wło­da­rze sta­cji chcie­li spraw­dzić, czy muzeum wypa­li, czy DWE będzie się cie­szy­ło zainteresowaniem.

Doctor Who Experience Under Construction

Tak wyglą­da­ła budo­wa Doctor Who Expe­rien­ce. Zdję­cie tro­chę kiep­skie, bo tabli­ca z foto­gra­fia­mi znaj­do­wa­ła się w ciem­nym kącie, ale coś tam na nim widać. 🙂 

Inne, bar­dziej istot­ne pyta­nie brzmi: czy BBC nie wal­czy­ło o dal­szą dzier­ża­wę tere­nu (i tym samym prze­dłu­że­nie życia Doctor Who Expe­rien­ce), ponie­waż muzeum przy­no­si­ło tak duży dochód, iż posta­no­wio­no wybu­do­wać dla wysta­wy „praw­dzi­wy” budy­nek. Czy też odwrot­nie – DWE zamknię­to, bo jego pro­wa­dze­nie oka­za­ło się nieopłacalne.

Whovianiki* z Północy 

Bilet do Doctor Who Expe­rien­ce (na kon­kret­ną godzi­nę) kupi­łam jesz­cze przed wyjaz­dem do Wiel­kiej Bry­ta­nii**. Do muzeum pod­je­cha­łam Hop-Busem (wła­śnie wte­dy jecha­łam z prze­wod­ni­kiem) i dotar­łam do celu mniej wię­cej na godzi­nę przed cza­sem. Mia­łam więc chwi­lę na nacie­sze­nie się atmos­fe­rą tego miejsca.

W nie­dzie­lę po połu­dniu pod DWE nie było żywe­go ducha – w ponie­dzia­łek rano krę­ci­ła się pod nim masa ludzi. W tym – co było napraw­dę uro­cze – wie­le dzie­cia­ków poprze­bie­ra­nych za posta­ci z serialu.

Cza­iłam się przed fasa­dą budyn­ku, roz­glą­da­jąc za kimś, kogo mogła­bym popro­sić o to, by zro­bił mi zdję­cie pamiąt­ko­we (nie lubię robić sobie sel­fie, bo przed­ni apa­rat w tele­fo­nie robi fot­ki kiep­skiej jako­ści). I chy­ba musia­łam cza­ić się bar­dzo wymow­nie, bo w pew­nej chwi­li zacze­pi­ły mnie dwie panie i zapy­ta­ły, czy nie chcę, żeby zro­bi­ły mi zdjęcie.

ja, pod Doctor Who Experience

Uda­ło się, dotar­łam do celu! 

Pal licho fot­ka. Dużo waż­niej­sze były oby­dwie panie. Choć wyglą­da­ły na oso­by po pięć­dzie­siąt­ce, były pod­eks­cy­to­wa­ne tym, w jakim miej­scu się zna­la­zły bar­dziej, niż pię­cio­let­nie dzie­cia­ki. Z resz­tą paniom towa­rzy­szył chło­piec, w wie­ku mniej wię­cej 8-12 lat (przy­po­mnę, że nie umiem okre­ślać wie­ku dzie­cia­ków), któ­ry z całej trój­ki zacho­wy­wał się naj­bar­dziej poważnie.

Na fot­ce się nie skoń­czy­ło – mię­dzy mną i pania­mi wywią­za­ła się bar­dzo sym­pa­tycz­na oraz roz­en­tu­zja­zmo­wa­na roz­mo­wa. Choć w sumie cięż­ko to nazwać roz­mo­wą – była to raczej wymia­na rado­snych okrzy­ków typu: „Jestem taka szczę­śli­wa, że tu jestem!” – „Ja też, to miej­sce jest wspa­nia­łe!!” – „Tak, napraw­dę wspaniałe!!!”


Pod­czas moje­go poby­tu w Wiel­kiej Bry­ta­nii, co praw­da nie przed­sta­wia­łam się ludziom „cześć, jestem Joan­na, z Pol­ski”, ale jed­no­cze­śnie zawsze, kie­dy tyl­ko mia­łam taką moż­li­wość – mówi­łam, skąd pocho­dzę. I nie­ste­ty z przy­kro­ścią odkry­łam, że choć więk­szość Bry­tyj­czy­ków odpo­wia­da­ła na to grzecz­nym „ach, to faj­nie”, to jed­no­cze­śnie widzia­łam po ich minach, że zupeł­nie ich to nie obcho­dzi. Przy czym nie był to brak zain­te­re­so­wa­nia wyni­ka­ją­cy z pogar­dy, a raczej z pew­nej popraw­no­ści poli­tycz­nej, na zasa­dzie „będę cię trak­to­wał tak samo, jak innych, bez wzglę­du na two­ją narodowość”.

Tym­cza­sem, kie­dy pod Doctor Who Expe­rien­ce powie­dzia­łam, skąd przy­je­cha­łam – w oby­dwu paniach Who­vian­kach wywo­ła­ło to kolej­ną eks­plo­zję entu­zja­zmu. Zupeł­nie, jak­bym stwier­dzi­ła, że spe­cjal­nie dla Dok­to­ra Who przy­by­łam do Car­diff z dru­gie­go koń­ca galak­ty­ki. I to nie był chwi­lo­wy, uda­wa­ny entu­zjazm. Bo kie­dy jakąś godzi­nę póź­niej spo­tka­łam jed­ną z tych pań ponow­nie (one mia­ły wej­ściów­ki wyku­pio­ne na wcze­śniej­szą godzi­nę) – ta nie dość, że wypa­trzy­ła mnie w tłu­mie zwie­dza­ją­cych i przy­szła się przy­wi­tać, to jesz­cze zacze­pi­ła sto­ją­ce­go obok nas, przy­pad­ko­we­go pana z obsłu­gi i pod­eks­cy­to­wa­na poin­for­mo­wa­ła go, że przy­je­cha­łam do Doctor Who Expe­rien­ce spe­cjal­nie z Polski.


I jesz­cze tak na mar­gi­ne­sie, pamię­ta­cie, jak pisa­łam, że dla Bry­tyj­czy­ków podział na Anglię, Walię i Szko­cję ma gigan­tycz­ne zna­cze­nie? Otóż, kie­dy jesz­cze przed wej­ściem do DWE, zdra­dzi­łam paniom Who­vian­kom, skąd pocho­dzę, one powie­dzia­ły, że przy­je­cha­ły „tyl­ko z pół­no­cy”. I kie­dy zapy­ta­łam, czy mają na myśli Szko­cję, oby­dwie natych­miast odpo­wie­dzia­ły „nie, nie – jeste­śmy z pół­no­cy Anglii”.


* Fanów Dok­to­ra Who nazy­wa się ina­czej Whovianami.

** Nie­ste­ty nie było już wte­dy w sprze­da­ży pakie­tów pre­mium, któ­re zawie­ra­ły dodat­ko­we gadże­ty, takie, jak na przy­kład klucz do TARDIS.

Odciski łapek i bezgłowe manekiny

Przy wej­ściu do Doctor Who Expe­rien­ce przy­wi­ta­ły mnie stro­je Dwu­na­ste­go Dok­to­ra i Cla­ry. Były zawie­szo­ne na bez­gło­wych mane­ki­nach, przez co wyglą­da­ły dość dziw­nie i w pewien spo­sób absur­dal­nie. Jakiś czas póź­niej prze­ko­na­łam się jed­nak, że ten spo­sób pre­zen­to­wa­nia gar­de­ro­by boha­te­rów – choć nie­ide­al­ny, był naj­lep­szy z możliwych.

Doctor Clara Doctor Who Experience dummies

Cał­ko­wi­cie-Bez­gło­wy-Dok­tor i Rów­nie-Bez­gło­wa-Cla­ra wita­ją gości wcho­dzą­cych do Doctor Who Experience. 

Przed kasą bile­to­wą znaj­do­wa­ła się mini wysta­wa, pre­zen­tu­ją­ca odci­ski dło­ni akto­rów oraz twór­ców seria­lu, zro­bio­ne przy oka­zji pięć­dzie­się­cio­le­cia Doctor Who. Odle­wy nie były scho­wa­ne w gablo­tach i każ­de­go moż­na było dotknąć.

Odciski dłoni Billie PiperOdciski dłoni Petera Capaldiego

Poczu­łam się tro­chę dziw­nie. Z jed­nej stro­ny bar­dziej dzie­cin­na część mnie chcia­ła dotknąć każ­de­go odle­wu, przy­mie­rzyć, czy moja ręka będzie paso­wać do odci­sków dło­ni. W koń­cu do tego wła­śnie słu­żą takie odci­ski! Ale z dru­giej – akto­rzy i twór­cy Dok­to­ra Who nie są dla mnie po pro­stu jaki­miś cele­bry­ta­mi. Pomi­mo tego, że nigdy ich nie spo­tka­łam, za spra­wą wszyst­kich wywia­dów, któ­re z nimi obej­rza­łam, wyda­ją mi się oni bar­dzo bli­scy i hmm… ludz­cy. I sza­nu­ję ich tak bar­dzo, że nie potra­fi­ła­bym potrak­to­wać ich jak pew­ne­go rodza­ju jar­marcz­nej rozrywki.

Odciski dłoni Stevena MoffataOdciski dłoni Johna Barrowmana

Zwróć­cie uwa­gę na to, jak swo­je odci­ski dło­ni pod­pi­sał John Barrowman! 😀 

To spo­wo­do­wa­ło, że – choć wiem, iż to absur­dal­ne – nie mogłam się prze­móc, by dotknąć odci­sków ich dło­ni, bo czu­łam, że w ten spo­sób naru­sza­ła­bym ich prze­strzeń oso­bi­stą. Jak­by w grę nie wcho­dzi­ło dotknię­cie mosięż­ne­go odle­wu, tyl­ko praw­dzi­wej dło­ni dru­gie­go czło­wie­ka. Wiem, to głu­pie, ale tak wła­śnie się czu­łam i nic nie mogłam na to pora­dzić. Prze­mo­głam się tyl­ko w przy­pad­ku odci­sku dło­ni Ten­nan­ta. Moja dzie­cię­ca cie­ka­wość, chęć odpo­wie­dzi na pyta­nie „kto ma więk­sze ręce”, na moment oka­za­ła się sil­niej­sza. Ale kie­dy już się prze­ła­ma­łam i przy­ło­ży­łam dłoń do odle­wu, uczu­cie dziw­no­ści całej sytu­acji sta­ło się sil­niej­sze, niż wcześniej.

Panie Ten­nant, poma­ca­łam odcisk pana dło­ni. Bar­dzo pana za tą poufa­łość prze­pra­szam. Wiem, że to było z mojej stro­ny gigan­tycz­ne nad­uży­cie. Obie­cu­ję, że to się wię­cej nie powtórzy!

Odciski dłoni Davida TennantaOdciski dłoni Davida Tennanta

Dotknąć, czy nie dotknąć – oto jest pytanie! 

A przy oka­zji teraz mam zagwozd­kę, bo nie wiem, czy to ja mam bar­dzo duże dło­nie, czy Ten­nant – takie małe. 😀 

Wśród odci­sków znaj­do­wał się tak­że taki wyko­na­ny przez – nie­ży­ją­ce­go już – Joh­na Hur­ta. Zatrzy­ma­łam się przy nim na dłuż­szą chwi­lę i zadu­ma­łam. Bo ten kawa­łek meta­lu w pewien spo­sób poka­zy­wał, co czy­ni Dok­to­ra Who dzie­łem tak nie­zwy­kłym. Wszak pomi­mo rado­snej atmos­fe­ry, absur­dal­nych sytu­acji i kiczo­wa­tych deko­ra­cji, kwin­te­sen­cją seria­lu jest prze­mi­ja­nie. To, że wszyst­ko, co dobre zawsze się koń­czy, a ci, któ­rych lubi­my i kocha­my – pew­ne­go dnia nas opusz­czą. A my, jak Dok­tor, jeste­śmy ska­za­ni na samot­ne podró­żo­wa­nie w cza­sie i prze­strze­ni. I szu­ka­my towa­rzy­szy, by choć przez moment poczuć się szczę­śli­wie. Choć wie­my, że osta­tecz­nie dopro­wa­dzi to do tego, że ponow­nie zosta­nie­my sami, ze zła­ma­nym sercem.

Odciski dłoni Johna Hurta

Kie­dy tak duma­łam nad prze­mi­ja­niem, kątem oka dostrze­głam, że stoi za mną jakiś czło­wiek. Odwró­ci­łam się, żeby prze­pro­sić go za to, że zagra­dzam dro­gę (mia­łam na ple­cach ple­cak, więc zaj­mo­wa­łam spo­ro miej­sca). Na widok jego­mo­ścia wzdry­gnę­łam się, cof­nę­łam o krok, nie­mal wpa­da­jąc na któ­ryś z odle­wów dło­ni i z led­wo­ścią powstrzy­ma­łam przed krzyk­nię­ciem z przerażenia.

Tym, kto mnie tak prze­stra­szył, był Matt Smith. Nie we wła­snej oso­bie, ale w for­mie mane­ki­na. Ale mane­ki­na wyko­na­ne­go tak upior­nie, że – no cóż, sami wła­śnie prze­czy­ta­li­ście, jaka była moja reak­cja na jego widok. Hor­dy Dale­ków i zastę­py Cyber­ma­nów nie prze­stra­szy­ły­by mnie tak bar­dzo, jak ta jed­na – natu­ral­nej wiel­ko­ści repli­ka Doktora.

Doctor Who Experience - Matt Smith statue

Nie wyobra­ża­cie sobie, jak bar­dzo się cie­szę, że nie zoba­czy­łam podob­nej figu­ry przed­sta­wia­ją­cej Davi­da Tennanta.

źró­dło zdję­cia: North East Fami­ly Fun

To „spo­tka­nie” uświa­do­mi­ło mi, dla­cze­go stro­je innych boha­te­rów seria­lu wiszą na bez­gło­wych mane­ki­nach. I cze­mu takie mane­ki­ny są dobrym roz­wią­za­niem. Bo gdy­by w Doctor Who Expe­rien­ce znaj­do­wa­ło się wię­cej figur takich, jak ta przed­sta­wia­ją­ca Mat­ta Smi­tha – wizy­ta w muzeum sta­ła­by się naj­więk­szym kosz­ma­rem moje­go życia!

Kolejkowe obserwacje

Od pana z obsłu­gi dowie­dzia­łam się, że na wysta­wę mogę wejść z ple­ca­kiem. Ale ple­cak był duży, spo­ro ważył, zaj­mo­wał masę miej­sca i przede wszyst­kim – ogra­ni­czał moje ruchy. Zapy­ta­łam, czy mogę go gdzieś zosta­wić. Tak, mogłam. Rzecz w tym, że w Doctor Who Expe­rien­ce nie było ani szat­ni, ani zamy­ka­nych sza­fek. Tyl­ko ogól­no­do­stęp­ne pomiesz­cze­nie, w któ­rym goście mogli zosta­wić mało war­to­ścio­we rze­czy takie, jak para­sol­ki albo wóz­ki dzie­cię­ce (oczy­wi­ście bez dzie­ci w środ­ku). Odło­że­nie ple­ca­ka w takim miej­scu było więc tro­chę ryzy­kow­ne. Ale posta­no­wi­łam ponow­nie zdać się na szczę­ście, któ­re ostat­nio cią­gle mi dopi­sy­wa­ło. I – nie­spo­dzian­ka – dwie godzi­ny póź­niej ple­cak cze­kał na mnie dokład­nie tam, gdzie go poło­ży­łam i nie uby­ło nic z jego zawartości.

Three Daleks

Ist­nie­je moż­li­wość, że ple­ca­ko­wi nic się nie sta­ło, bo doj­ścia do poko­ju, w któ­rym go zosta­wi­łam, bro­ni­li trzej Dale­ko­wie. Nawet ja mia­łam stra­cha, by przejść obok nich! 

O ile o dzie­sią­tej rano w Doctor Who Expe­rien­ce pra­wie nie było tłu­mów, tak godzi­nę póź­niej w budyn­ku zro­bi­ło się dość tłocz­no. Przed wej­ściem na wysta­wę usta­wi­ła się dłu­ga kolej­ka – wszy­scy z bile­ta­mi na tą samą godzi­nę, co ja. Tro­chę mnie to mar­twi­ło, bo gene­ral­nie nie prze­pa­dam za tłu­ma­mi, a w tym wyjąt­ko­wym przy­pad­ku dodat­ko­wo pra­gnę­łam doświad­czyć wszyst­kie­go moż­li­wie jak naj­bar­dziej indywidualnie.

Lego Dalek

To zdję­cie nie ma nic wspól­ne­go z tek­stem powy­żej i poni­żej. Ot, Dalek z klo­cówk Lego. Możesz prze­wi­nąć i czy­tać dalej. 😉 

Co do samych ludzi sto­ją­cych w kolej­ce, to byli­by oni świet­ną pró­bą sta­ty­stycz­ną repre­zen­tu­ją­cą fanów każ­dej, ist­nie­ją­cej od wie­lu lat serii scien­ce-fic­tion. Demo­gra­fia wiel­bi­cie­li pro­duk­cji takich, jak Star Trek lub Gwiezd­ne Woj­ny, jest zapew­ne bar­dzo podobna.

W kolej­ce dało się więc dostrzec kil­ku wete­ra­nów – ludzi, któ­rzy wycho­wa­li się na Clas­sic Who*. Było parę osób takich, jak ja – któ­re albo zaczę­ły oglą­dać New Who jako nasto­lat­ki, albo odkry­ły serial nie­daw­no, już jako doro­śli. Trze­cią, naj­więk­szą gru­pę, sta­no­wi­li rodzi­ce z dzieć­mi. Tych ostat­nich dało się podzie­lić na trzy kate­go­rie (iden­tycz­ne typy spo­tka­cie w kinie, na fil­mach ani­mo­wa­nych). Byli więc rodzi­ce, któ­rych pocie­cha ewi­dent­nie mia­ła bzi­ka na punk­cie Dok­to­ra, ale oni sami nie mie­li zie­lo­ne­go poję­cia, o co w seria­lu cho­dzi. Byli rodzi­ce sta­no­wią­cy odwrot­ność poprzed­niej gru­py: to oni lubi­li serial, ale ponie­waż „doro­słym nie wypa­da inte­re­so­wać się taki­mi głu­po­ta­mi”, ich dzie­cia­ki sta­no­wi­ły dla nich ali­bi, powód, dla któ­re­go zwie­dza­li Doctor Who Expe­rien­ce (choć malu­chy czę­sto nie dość, że nie mia­ły poję­cia, o co w Doctor Who cho­dzi, to na doda­tek w ogó­le nie były zain­te­re­so­wa­ne miej­scem, w jakim się zna­la­zły). Wresz­cie trze­cią (nie­ste­ty naj­mniej­szą) gru­pę sta­no­wi­ły oso­by takie, jak wcze­śniej spo­tka­ne prze­ze mnie Who­vian­ki z Pół­no­cy – czy­li rodzi­ce, któ­rzy uwiel­bia­li serial rów­nie moc­no, jak ich dzieciaki.

Doctor Who Experience Toilet Dalek

Kolej­ne zdję­cie, któ­re nie ma nic wspól­ne­go z tek­stem. Tym razem Dalek z kibel­ka w DWE. Na jego widok albo posi­kasz się ze stra­chu, albo nie będziesz mógł sku­pić wie­dząc, że znaj­du­jesz się w jego towarzystwie. 😛 

* Doctor Who jest naj­star­szym, nada­wa­nym do tej pory seria­lem scien­ce-fic­tion. Pierw­sze odcin­ki powsta­ły jesz­cze w latach sześć­dzie­sią­tych i pro­duk­cja gości­ła na ante­nie BBC do lat osiem­dzie­sią­tych, kie­dy to zosta­ła anu­lo­wa­na z powo­du niskiej oglą­dal­no­ści. Na szczę­ście w 2005 roku serial został wskrze­szo­ny, jego for­mę uwspół­cze­śnio­no, a nowe odcin­ki krę­co­no tak, by oso­by, któ­re nigdy wcze­śniej nie oglą­da­ły seria­lu mogły się poła­pać, o co w nim cho­dzi. To wszyst­ko powo­du­je nato­miast, że serial jest dzie­lo­ny na dwie „epo­ki”: mia­nem Clas­sic Who okre­śla się odcin­ki powsta­łe w XX wie­ku, a mia­nem New Who te emi­to­wa­ne od 2005 roku do tej pory. A jeśli chce­cie bar­dziej zagłę­bić się w histo­rię seria­lu – zer­k­nij­cie na Dyr­dy­ma­ły Fil­mo­wo-Seria­lo­we. 😉

To dziwne uczucie, kiedy grożą ci… średniowieczem

Poja­wi­ła się pani z obsłu­gi i popro­si­ła wszyst­kich, by wyłą­czy­li tele­fo­ny i nie robi­li zdjęć w trak­cie poka­zu (Doctor Who Expe­rien­ce skła­da­ło się z dwóch czę­ści: sta­tycz­nej wysta­wy oraz przy­go­do­wej (wła­śnie dla­te­go w nazwie muzeum było sło­wo expe­rien­ce), od któ­re­go zaczy­na­ło się zwie­dza­nie). Nie zro­bi­ła tego jed­nak w stan­dar­do­wy spo­sób. Zamiast tego stwier­dzi­ła, że za chwi­lę wkro­czy­my do świa­ta Wład­ców Cza­su (czy­li rasy, z któ­rej wywo­dzi się Dok­tor) i nikt nie jest w sta­nie prze­wi­dzieć, co się sta­nie, kie­dy ziem­ska tech­no­lo­gia znaj­dzie się w pobli­żu tech­no­lo­gii z Gal­li­frey (czy­li pla­ne­ty Wład­ców Cza­su). A tro­chę kiep­sko by było, gdy­by komuś zadzwo­nił tele­fon i to spo­wo­do­wa­ło­by, że tech­no­lo­gicz­nie ludz­kość cof­nę­ła­by się do cza­sów średniowiecza.

Brzmia­ło poważ­nie i nikt nie chciał ryzy­ko­wać, więc wszy­scy grzecz­nie wyłą­czy­li tele­fo­ny. Ja tak­że – więc nie zoba­czy­cie na zdję­ciach, co dzia­ło się później.

Gallifreyan Outfit

Z Wład­ca­mi Cza­su nie ma żartów! 

Drzwi do Doctor Who Expe­rien­ce zosta­ły otwar­te. I tu nastą­pi­ła kolej­na, miła nie­spo­dzian­ka. Pani z obsłu­gi nie wpu­ści­ła do środ­ka wszyst­kich – jedy­nie ogra­ni­czo­ną licz­bę osób (ludzi liczy­ła bar­dzo pro­fe­sjo­nal­nie – przy pomo­cy kli­ke­ra). Ja się nie zała­pa­łam, ale to wca­le nie popsu­ło mi humo­ru. Wręcz prze­ciw­nie – cie­szy­łam się, że na wysta­wę nie wej­dzie w jed­nej chwi­li gigan­tycz­ny tłum ludzi. Przy oka­zji zna­la­złam się nie­mal na samym począt­ku kolej­ki, a jak wia­do­mo ci, któ­rzy idą na przo­dzie wyciecz­ki, zwy­kle mają naj­lep­szą zabawę.


Minę­ło jakieś dzie­sięć minut, pani z obsłu­gi poja­wi­ła się zno­wu, ponow­nie poin­for­mo­wa­ła nas o tym, że uży­wa­nie tele­fo­nu w Doctor Who Expe­rien­ce jest bar­dziej nie­bez­piecz­ne, niż na pokła­dzie samo­lo­tu. Otwo­rzy­ła drzwi i wpu­ści­ła mnie do świa­ta Dok­to­ra Who.

Nie regulujcie blogoodbiorników!

Wiem, że teraz pew­nie mnie udu­si­cie, ale w tym miej­scu zno­wu muszę zro­bić clif­fhan­ger. Powód jest taki sam, jak zawsze – poje­dyn­czy Dyr­dy­mał opi­su­ją­cy wszyst­ko, o czym chcę wam opo­wie­dzieć był­by za dłu­gi. Ale nie mar­tw­cie się, dru­ga część wpi­su jest już pra­wie goto­wa (muszę jesz­cze tyl­ko przy­go­to­wać zdję­cia, któ­rych obrób­ka – para­dok­sal­nie! – trwa dłu­żej, niż pisa­nie tek­stu). I poja­wi się albo jutro wie­czo­rem, albo w pią­tek popo­łu­dniu (w zależ­no­ści od tego, jak szyb­ko upo­ram się z fotografiami). 


Ten wpis dedy­ku­ję wszyst­kim moim zwie­rza­kom, któ­re ode­szły. W szcze­gól­no­ści Sza­rej Myszy i Krop­ce, któ­re nie­spo­dzie­wa­nie opu­ści­ły mnie ostat­nio – pierw­sza we wrze­śniu, a dru­ga w listo­pa­dzie. 🙁 Były­ście wspa­nia­ły­mi szczu­ra­mi i będzie mi was brakowało.

Great, Geek Adventure

Wielka, Geekowa Przygoda – pozostałe wpisy:

Wię­cej zdjęć z Wiel­kiej Bry­ta­nii
możesz zoba­czyć w gale­rii!

O ile nie zosta­ło stwier­dzo­ne ina­czej, foto­gra­fie ilu­stru­ją­ce wpis są moje­go autor­stwa lub też wyko­na­li je ano­ni­mo­wi, dobrzy ludzie, któ­rych spo­tka­łam na swo­jej drodze. 🙂

Spodobał się wpis? Podziel się nim!

Komentarze:

  • Marlena Bier

    napisał(a):

    Z każ­de­go Two­je­go zda­nia prze­bi­ja nie­kła­ma­ny entu­zjazm, jesteś jak dziec­ko w wiel­kim skle­pie ze sło­dy­cza­mi i strasz­nie mi się to podo­ba 🙂 Jak zwy­kle prze­czy­ta­łam u Cie­bie infor­ma­cje, któ­rych próż­no szu­kać w prze­wod­ni­kach i przez chwi­lę poczu­łam się jak­bym tam pra­wie była 🙂 Wzru­szy­łaś mnie tym co napi­sa­łaś o odle­wach dło­ni, wiesz? No, a figu­ra Mat­ta Smi­tha to będzie moja nowa odpo­wiedź na pyta­nie o naj­strasz­niej­sze­go potwo­ra z uni­ver­sum Doctor Who 🙂 Och, i to nie­praw­da, że nikt nie narze­kał na Twój clif­fhan­ger, tyl­ko po pro­stu nie dałam rady wyra­zić tego wir­tu­al­nie na czas 🙂 Na szczę­ście nie bie­rzesz przy­kła­du z twór­ców Doctor Who póki co i clif­fhan­ger nie trwa u Cie­bie pół roku…, za to teaser na face­bo­oku – pierw­sza klasa! 😉

    • Hołka

      napisał(a):

      Cie­szę się, że ci się podobało! 🙂

      figu­ra Mat­ta Smi­tha to będzie moja nowa odpo­wiedź na pyta­nie o naj­strasz­niej­sze­go potwo­ra z uni­ver­sum Doctor Who 🙂

      Lepiej nie poka­zuj tego zdję­cia swo­jej cór­ce – bo jesz­cze będzie mia­ła z tego powo­du koszmary! 😉

      Na szczę­ście nie bie­rzesz przy­kła­du z twór­ców Doctor Who póki co i clif­fhan­ger nie trwa u Cie­bie pół roku…

      Może nie, ale prze­rwa mię­dzy poprzed­nim wpi­sem a tym, była napraw­dę długa.

      Kur­cze, co mie­siąc mia­łam posta­no­wie­nie „skoń­czyć opi­sy­wać wyciecz­kę do UK do koń­ca mie­sią­ca”. Teraz zmie­ni­łam to na „skoń­czyć do koń­ca roku”. Hehe, zoba­czy­my, czy mi się uda! 🙂

Dodawanie komentarzy zostało zablokowane