Załóżmy, czysto hipotetycznie, że postanawiam skorzystać do prawa do bycia zapomnianym i z dnia na dzień z internetu znikają wszelkie, związane ze mną materiały. W tym Dyrdymały. Części z was pewnie zrobiłoby się z tego powodu smutno, niektórzy może nawet by się zezłościli, ale większość internautów niczego by nie zauważyła.
Puśćmy jednak nieco bardziej wodze fantazji. Sytuacja jest dokładnie taka sama, z jedną, maleńką różnicą: Dyrdymały są najbardziej poczytalnym blogiem w Polsce. Ba, zapędźmy się jeszcze mocniej: najpoczytalniejszym blogiem na całym świecie! Pod każdym wpisem toczą się długie dyskusje, inni blogerzy odnoszą się w swoich tekstach do tego, co napisałam, a linki do Dyrdymałów w mediach społecznościowych podają dalej celebryci oraz politycy najwyższego szczebla (natomiast William Fichtner i David Tennant skrycie marzą o tym, by zdobyć mój autograf 😉
I wtedy Dyrdymały znikają. Już nie niezauważalnie. Wręcz przeciwnie, w internecie powstaje z tego powodu wielka wyrwa. Wszelkie linki do bloga przestają działać. Wyparowują elokwentne dyskusje, jakie na Dyrdymałach toczyli inni. A teksty, które odnosiły się do mojej strony, zostają pozbawione kontekstu, przez co niemal zawieszone w próżni. Ludzie są wkurzeni, na ulicach wybuchają zamieszki, następuje koniec świata (OK, to ostatnie to już może lekka przesada). Pojawia się więc pytanie: czy w takiej sytuacji mogłabym wykasować Dyrdymały?
Kto ma większe prawo do decydowania o istnieniu treści w internecie? Ich twórca, czy odbiorcy? I gdzie leży granica, po przekroczeniu której opublikowany materiał staje się dobrem wspólnym?
Czytaj dalej…