
Prawo i Piraci:
Dziękuję, nie zapłacę!
Czasem nie warto wydawać kasy na dostęp do kultury
przewidywany czas czytania: 5 minut
Zapewne kiedyś przydarzyło się wam coś takiego lub też słyszeliście o podobnej sytuacji. Chcieliście zapłacić za legalny dostęp do jakiegoś dobra kultury lub serwisu internetowego. Krzyknęliście Shut up and take my money!
i wtedy okazywało się, że nie możecie kupić tego, czego pragniecie. Zakupy albo w ogóle nie były możliwe, albo co gorsza – wasza geolokalizacja czyniła z was internautów gorszej kategorii, którym danej rzeczy nie chciano sprzedać. I nie pozostawało wam nic innego, jak tylko zadać retoryczne pytanie: dlaczego nie chcecie moich pieniędzy?
Znacie to? Prawdopodobnie tak. Ja jednak poruszę tutaj nieco inny problem. Sytuację, w której mogę za coś zapłacić, ale z pewnych względów nie mam zamiaru tego robić.
Piraci nie płacą
Jak podaje Legalna Kultura, Polacy chętnie płacą za dostęp do serwisów, w których mogą oglądać filmy i seriale, przy czym nie ma dla nich znaczenia, czy serwis ten jest legalny, czy też nie. To śmieszne, smutne i przerażające zarazem.
Nie potępiam piractwa wynikającego z tego, że dostęp do jakiegoś dobra kultury jest dla kogoś utrudniony lub zbyt drogi (czyli de facto też utrudniony). Jestem też w stanie jakoś* zrozumieć, że ktoś płaci za dostęp do pirackich treści, nie wiedząc, że są one kradzione – w końcu wiele pirackich stron internetowych wygląda równie profesjonalnie jak te legalne (a czasem nawet lepiej, niż one).
Nie popieram natomiast ludzi, którzy starają się zarobić na piractwie. I jest dla mnie równie niepojęte, że ktoś świadomie za dostęp do pirackich treści może płacić.
Prawdziwi piraci nie płacą za dostęp do pirackich treści.
źródło: 4ever
Odłóżmy na bok kwestie moralno-etyczne, czyli to, czy za dostęp do kradzionych treści wypada płacić. Spójrzmy na problem od strony czysto praktycznej:
- Po pierwsze, piracka treść, za którą w jednym miejscu trzeba zapłacić, gdzieś indziej na pewno jest oferowana za darmo.
- Po drugie, płacąc za dostęp do pirackich serwisów narażamy się na to, że jeśli strona zostanie zamknięta przez policję, to w rękach stróżów prawa znajdą się nasze dane i co za tym idzie – możemy zostać oskarżeni o przestępstwo.
- I wreszcie po trzecie: jak można płacić za dostęp do pirackich treści, kiedy dokładnie to samo, w podobnej cenie, jest w innym serwisie dostępne legalnie?
Innymi słowy: płacenie za pirackie treści jest głupie, głupie i jeszcze raz: głupie. Dlatego jeśli ktoś proponuje mi coś takiego, pokazuję mu środkowy palec.
* „Jakoś” nie oznacza „zupełnie”. Bo czy naprawdę można myśleć, że serwis pokazujący filmy w jakości „nagrywane smartfonem w kinie” jest legalny?
Darmowa domena
Sytuacja bardzo podobna do tej opisanej wyżej, ale różniąca się jednym, ważnym szczegółem: tym, że ktoś oferuje płatny dostęp do legalnej treści, która gdzie indziej jest dostępna za darmo. Takie sytuacje dotyczą głównie książek, ale myślę, że gdyby zagłębić się w temat, znalazłyby się także przykłady związane z innymi dziedzinami kultury.
Ale o co chodzi? O sytuację, w której jakieś dzieło pochodzi z domeny publicznej, czyli może być legalnie rozpowszechniane za darmo. I tak się dzieje: książki z domeny publicznej możecie (w formie porządnie opracowanych i sformatowanych ebooków) za darmo ściągnąć na przykład z Wolnych Lektur lub WikiŹródeł.
Pomimo tego, wiele z tych dzieł (w formie elektronicznej) sprzedaje się w księgarniach internetowych* i o dziwo – ludzie są skłonni za nie płacić.
Po co płacić za dostęp do literatury, kiedy ma się Wolne Lektury? 🙂
źródło: Wolne Lektury
To znaczy, rozumiem: często płatne wersje posiadają lepszy, współczesny przekład, czasem mają także masę dodatkowych informacji, które pomagają w odbiorze treści (na przykład przypisy tłumaczące, co autor miał na myśli). Niemniej, jeśli chodzi o mnie, to mając do wyboru dzieło w wersji darmowej i płatnej, decyduję się sięgnąć po to pierwsze.
* Nie mam tutaj na myśli sytuacji, w której książki z Wolnych Lektur są za darmo oferowane w księgarniach internetowych.
Niedostępne w Polsce
Z tym problemem mam do czynienia coraz rzadziej, co nie znaczy, że zniknął on zupełnie. Chodzi mi o wspomniane na wstępie blokady regionalne. Na szczęście zabezpieczenie to można obejść za pomocą VPN-u i tym samym uzyskać do danej strony internetowej nie do końca legalny dostęp.
Jednakże, jeśli za korzystanie z serwisu chronionego blokadą regionalną dodatkowo trzeba płacić, to nie chcę z niego korzystać. Powód jest prosty: nigdy nie wiem, kiedy administracja strony dokona czystki i zablokuje VPN-owych użytkowników takich, jak ja.
Internet miał być globalną wioską bez granic. Niestety nie jest.
źródło: Wikipedia
Do tego dochodzi jeszcze kwestia wygody użytkowania: darmowe VPN-y często spowalniają działanie internetu, a na lepsze, płatne VPN-y nie chcę wydawać pieniędzy. Poza tym niektóre zagraniczne serwisy nie akceptują polskich kart płatniczych, więc trzeba się nakombinować, by obejść tę przeszkodę. Dlatego, biorąc pod uwagę wszystkie niedogodności, w przypadku tego typu serwisów zawsze myślę sobie „skoro nie chcecie moich pieniędzy, to ich nie dostaniecie”.
Gorsze od wersji pirackiej
Pół biedy, kiedy interfejsy pirackich serwisów wyglądają i funkcjonują lepiej od tych na stronach oferujących legalne treści. Karygodna wydaje mi się natomiast sytuacja w której legalny serwis działa tak źle, że nie można skorzystać z oferowanych na nim treści, za dostęp do których się zapłaciło.
Wcześniej nie podawałam przykładów rzeczy, za które nie chcę płacić, teraz jednak zrobię wyjątek, żebyście dokładnie wiedzieli, o co mi chodzi.
Logo bardzo złej usługi.
źródło: Wikipedia
Dwa lata temu miałam (nie)przyjemność korzystania z HBO GO (z tego, co słyszałam, od tamtego czasu niewiele się w tym serwisie zmieniło). Strona internetowa korzystała z przestarzałej technologii i miała toporny interfejs. Nie oferowała też „gustomierza” lub innych rozwiązań, które dostosowywałyby treści do konkretnego użytkownika (podobnie, jak robi to na przykład Netflix lub YouTube). A niektóre produkcje (jak Last Week Tonight) pojawiały się w serwisie z kilkudniowym opóźnieniem. Te niedogodności byłam jednak w stanie wybaczyć. Miarka się przebrała z powodu Gry o Tron.
Wszystko było w porządku, dopóki serial nie zaczął się zbliżać do końca sezonu. Jakiś dwóch, a może nawet trzech ostatnich odcinków serii nie dało się na HBO GO obejrzeć, bo serwery strony uległy przeciążeniu. Pirackie serwisy nie miały takich problemów.
Stwierdziłam więc, że nie będę płacić za usługę, która jest tak złej jakości, że i tak muszę korzystać z „alternatywnych zamienników” (przy okazji okazało się, że zerwanie umowy z HBO GO nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać, ale to jest historia na osobny wpis). I od tamtej pory zarówno od HBO GO, jak i innych serwisów działających gorzej, niż pirackie strony, trzymam się z daleka.
Płaćcie z głową!
Płacenie za dostęp do kultury jest spoko. Ale zdarzają się takie sytuacje, w których nie warto, a nawet nie wypada tego robić. Nie płacę za treści łamiące prawo autorskie, dzieła z domeny publicznej, dostęp do serwisów oficjalnie niedostępnych w Polsce oraz usługi oferujące jakość gorszą, niż pirackie strony internetowe. Cztery proste zasady, którymi się kieruję. Czy słuszne? Wydaje mi się, że tak, ale mogę się mylić. Dlatego interesuje mnie, co wy myślicie na ten temat. Nie bójcie się napisać o tym w komentarzu!
grafika ilustrująca wpis na podstawie obrazka znalezionego na: Imgur