
Blogowanie i Internety, Głupie Dyrdymalenie:
Wyznania milczącego czytelnika
czyli dlaczego nie komentuję twojego bloga
przewidywany czas czytania: 7 minut
Dawno, dawno temu (niby we wrześniu, ale w internetowej skali czasu od września minęły eony) przeczytałam artykuł o tym, dlaczego warto komentować wpisy na blogach. Podpisuję się pod tym tekstem wszystkimi czterema łapkami. Zwłaszcza że na Dyrdymałach, gdzie średnia ilość komentarzy (przy zaokrągleniu w górę) wynosi zero, każdy odzew ze strony czytelników jest dla mnie na wagę złota.
Niestety jest to z mojej strony pewna hipokryzja. Bo nie tylko bloguję, ale także czytam blogi innych i zazwyczaj jestem tym najgorszym, niekomentującym typem czytelnika. Przy czym nie wynika to z mojej złośliwości lub lenistwa. Powodów jest sporo. Postanowiłam je wymienić, bo a nuż milczących czytelników, którzy myślą podobnie jak ja, jest w internecie więcej. A jeśli czyta mnie autor innego bloga – być może moje uwagi dadzą ci – blogerze-czytelniku – w jakiś sposób do myślenia.
1. Nie wiem, co napisać
Zgadzam się z tym, co napisałeś w stu procentach. Sama nie wyraziłabym tego lepiej. Pojawia się nawet niepokojące pytanie: „czy autor tego bloga czyta mi w myślach?” Tyle, że – no właśnie – skoro wyraziłeś w swoim wpisie wszystko to, co sama myślę na dany temat, to jak mogę napisać coś więcej w komentarzu?
Mogłabym zarzucić tekstem w stylu „super wpis!” albo „całkowicie się z tobą zgadzam!”, ale wydaje mi się to trochę bez sensu. W końcu komentarze powinny być formą dialogu z autorem, a z takich pochlebnych, pojedynczych zdań raczej nie wyniknie dłuższa pogadanka. Z resztą sama nie znoszę, gdy ktoś pisze takie komentarze na Dyrdymałach. Bo są miłe i głaszczą moje ego, ale mogę odpisać na nie jedynie krótkim „dziękuję” i na tym dyskusja się skończy.
2. Nie jestem w temacie
Piszesz o książce, filmie lub serialu, którego nie znam. Jeśli sama zamierzam w najbliższym czasie sięgnąć po dany utwór, to jedynie szybko przejrzę twój tekst, by wyłapać, jak dane dzieło oceniasz i czy warto je przeczytać lub zobaczyć. Gdy będę już po lekturze lub seansie (i pod warunkiem, że nie zapomnę), wrócę do twojego wpisu, bo recenzje czyta mi się lepiej, gdy wiem, co autor ma na myśli (przy czym z powodu problemu, o którym będzie w punkcie szóstym, to wcale nie oznacza, że wypowiem się w komentarzach).
Jeśli jednak nie planuję czytać lub oglądać recenzowanego przez ciebie dzieła, zapoznam się z twoim tekstem w całości. A nuż zachęcisz (lub zniechęcisz) mnie do danej książki, filmu lub serialu. Problem w tym, że ponieważ nie znam utworu, który oceniasz, ciężko jest mi twój tekst skomentować. Nie mogę napisać, że się z tobą zgadzam lub nie. Mogłabym stwierdzić, że popełniłeś fajny artykuł, ale to będzie trochę jak w punkcie pierwszym – pochwalę cię i będzie ci miło, ale nic więcej z tego nie wyniknie.
Przy czym jest od tej reguły jeden wyjątek. Sytuacja w której chcę o recenzowanym przez ciebie dziele dowiedzieć czegoś więcej. Wtedy na pewno zapytam w komentarzu o szczegóły, które mnie interesują.
3. Boję się
Trzeba równać w górę, a nie w dół. Dlatego czytam blogerów, których uważam za mądrzejszych i/lub bardziej przebojowych ode mnie. Między innymi w nadziei, że czegoś się od nich nauczę. Prowadzi to jednak do tego, że czasem boję się udzielać w komentarzach, w których prowadzone są elokwentne rozmowy. Bo co będzie, jeśli się wygłupię? Co jeśli się okaże, że zdanie, które odebrałam na poważnie, w rzeczywistości było sarkazmem? Albo co gorsza, jeśli ja napiszę coś, co miało zabrzmieć sarkastycznie, ale zrobię to nieumiejętnie i wkurzę autora bloga, zamiast go rozbawić? Nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale komentarz umieszczony w internecie, na zawsze pozostaje w internecie. Niby można go edytować lub usunąć, ale pierwotna wersja zostanie wysłana w powiadomieniu do autora bloga i on będzie wiedział, że się wygłupiłam, nawet jeśli później swój błąd skoryguję.
Czasem jest też tak, że nie boję się autora, ale przerażają mnie jego czytelnicy. Prawie nigdy nie komentuję artykułów na serwisach technologicznych. Z komentarzy innych wnioskuję, że często można zostać zbesztanym przez kogoś, kto wie lepiej (nawet, jeśli wcale nie wie). Natomiast wyznanie „zdecydowałam się na telefon z Windowsem, bo nie podobał mi się interfejs Androida” niemal na pewno spowoduje, że rozdziobią cię hejterzy, trolle i inne kruki. A pisanie komentarzy powinno być przyjemnością, więc po co narażać się na takie straszne rzeczy?
4. Przemyślałam sprawę
Ponieważ to, co zostało napisane w internecie, zostaje w internecie, trzeba warzyć słowa. Z tego powodu mój proces pisania komentarzy wygląda mniej więcej tak:
- Zastanawiam się nad treścią komentarza.
- Zastanawiam się, czy naprawdę warto napisać komentarz.
- Czytam komentarze innych i sprawdzam, czy ktoś nie napisał podobnego komentarza.
- Piszę komentarz.
- Zastanawiam się, czy naprawdę warto opublikować mój komentarz.
- Sprawdzam i koryguję to, co napisałam.
- Zastanawiam się, czy naprawdę warto opublikować mój komentarz.
- Sprawdzam i koryguję to, co napisałam.
- Przez 10-30 minut robię coś innego, przy okazji zastanawiając się, czy naprawdę warto opublikować mój komentarz.
- Sprawdzam i koryguję to, co napisałam.
- Zastanawiam się, czy naprawdę warto opublikować mój komentarz.
- Sprawdzam i koryguję to, co napisałam.
- Czytam komentarze innych i sprawdzam, czy ktoś nie napisał już podobnego komentarza.
- Jeśli nikt nie napisał komentarza podobnego do mojego, sprawdzam i koryguję to, co napisałam.
- Jeśli dochodzę do wniosku, że warto opublikować mój komentarz – robię to.
Jak widzisz, proces jest dość skomplikowany i bardzo często w którymś momencie stwierdzam, że może jednak nie powinnam swojego komentarza publikować. Albo, co gorsza – ktoś znów przeczytał moje myśli i w swoim komentarzu zamieścił to, co sama chciałam napisać.
5. Za dużo komentarzy
Komentarze to miejsce do dyskusji. I moim zdaniem podobnie, jak w przypadku prawdziwych, mówionych dyskusji – trochę nieładnie jest wtrącić się do pogawędki innych, nie wysłuchawszy wcześniej, o czym rozmawiają. Dlatego, jeśli już zdecyduję się na napisanie własnego komentarza – wcześniej sprawdzam wypowiedzi pozostałych komentatorów. A nuż ktoś zwrócił już uwagę na to, o czym sama chciałam napisać? Albo skomentował coś innego, do czego też warto byłoby się odnieść.
Niestety cierpię na chroniczny brak czasu, a czytanie nie idzie mi szybko. Dlatego gdy widzę, że pod tekstem jest tak dużo komentarzy, że ich przeczytanie prawdopodobnie zajmie mi więcej czasu niż lektura tekstu właściwego, często zniechęcam się i wybieram milczenie.
6. Minęło za dużo czasu
Zdarza się, że pewne sprawy pochłoną mnie tak bardzo, że zapominam o zjadaczach czasu takich jak czytanie blogów lub oglądanie seriali. Przykład z niedawna: dwa ostatnie tygodnie zeszłego roku i pierwszy tydzień tego. Najpierw przygotowania do świąt, kiedy nie było czasu na czytanie czegokolwiek. Potem leniwy tydzień świąteczno-poświąteczny-przedsylwestrowy, kiedy czytać po prostu mi się nie chciało. I pierwszy tydzień nowego roku, kiedy postanowiłam nieco zmodyfikować kod na stronie, więc nie miałam ochoty rozpraszać się czytaniem. Gdy w końcu wróciłam do normalnego trybu – ilość nieprzeczytanych rzeczy na Feedly była nie do pojęcia. Przejrzenie wszystkiego i wyłowienie z tego tekstów, które chciałabym przeczytać zajęło mi kilka dni (a wciąż pojawiają się nowe artykuły!). Tak wybrane rzeczy przerzuciłam na czytnik ebooków (bo to najlepsze urządzenie do czytania czegokolwiek!) i do tej pory nadrabiam zaległości.
Na czym w takim przypadku polega problem z komentowaniem? Na tym, że głupio jest teraz, po ponad miesiącu skomentować u kogoś wpis dotyczący świąt. Albo recenzję Gwiezdnych Wojen napisaną zaraz po premierze. Na wstępie pisałam, że tekst napisany we wrześniu 2015 w internetowej skali czasu zdaje się powstać eony temu. A artykuł z grudnia pochodzi jakby z zeszłego stulecia (no i z zeszłego roku). Tak więc czas minął, komentowanie tego typu wpisów byłoby w tej chwili – delikatnie mówiąc – mocnym oderwaniem od rzeczywistości.
A co z wpisami nie związanymi ze świętami, nowym rokiem i Gwiezdnymi Wojnami? Dobra wiadomość: gdy w grę wchodzi blog równie popularny, jak moje Dyrdymały, mam w nosie upływ czasu i po prostu komentuję. Autor na pewno się ucieszy. Niestety kłopotliwe są dla mnie popularniejsze blogi, na których jest dużo komentarzy. W takim przypadku dyskusje pod wpisami trwają średnio kilka dni. A wszystko co zostanie napisane później, wydaje się być mocno spóźnione. Dlatego głupio jest mi takie wpisy komentować.
7. Nigdy mi nie odpowiadasz!
Czy mówiłam już, że gdy piszę komentarz, to zależy mi przede wszystkim na podjęciu dialogu z autorem wpisu? Po co więc mam się odzywać, skoro wiem, że autor mi nie odpowie (bo nigdy wcześniej tego nie robił)?
Co prawda zdaję sobie sprawę, że niektórzy blogerzy mają taką strategię, że dają się czytelnikom „wyszaleć” w komentarzach i sami w tą zabawę nie ingerują, dopóki nie będzie to konieczne. Ale jednocześnie jest mi przykro, bo kurcze: czytam twojego bloga dla ciebie, drogi blogerze, a nie dla twoich czytelników (i komentatorów). Dlatego byłoby mi miło, gdybyś czasem mnie nie ignorował. Zwłaszcza w sytuacji, gdy dyskusja pod wpisem nie jest zagorzała i komentarzy jest zaledwie kilka.
Jest jeszcze kwestia, która nierozerwalnie wiąże się z punktem piątym – komentarzy jest dużo. Po pierwsze: skoro mi nie chce się czytać wszystkich, to wątpię by autorowi chciało się na każdy odpisywać. A po drugie, ponieważ w napisanie każdego komentarza wkładam sporo serca, to nie będę się wysilać jeśli wiem, że to co napiszę, zniknie w gąszczu wypowiedzi innych czytelników.
8. Nie używasz Disqusa
Kiedy pierwszy raz założyłam konto na Tumblr i przeczytałam, że jeśli chcę mieć pod wpisami komentarze, to muszę zainstalować Disqusa, pomyślałam „czym do diabła jest Disqus?!” (tylko nieco bardziej niecenzuralnie). Dziś, po zaledwie kilku latach, Disqus jest standardem. I blogi, na których komentarze pisze się inaczej, niż za pośrednictwem tego serwisu, są dziwne i nie na czasie.
Ale uwaga: mogę przeboleć brak Disqusa i obecność tradycyjnego formularza do wpisywania komentarzy. Natomiast niewybaczalna jest moim zdaniem możliwość komentowania jedynie przez Facebooka.
Po pierwsze i najważniejsze: sama założyłam konto na fejsie zaledwie półtora roku temu. Wcześniej, gdy trafiałam na bloga, którego komentować dało się jedynie za pośrednictwem mordoksiążki, czułam się tak, jakby autor bloga pokazał mi środkowy palec i powiedział „nie masz fejsa, to spierdalaj” (tu warto wspomnieć, że Disqus pozwala niezarejestrowanym użytkownikom na pisanie komentarzy).
I po drugie: teraz, gdy mam już Facebooka, komentowanie za pośrednictwem tego serwisu wcale nie jest dla mnie mniej problematyczne. Pomijam już to, że Disqus ma dużo ładniejszy i bardziej intuicyjny interfejs. Liczy się kwestia identyfikacji. Bo widzisz, na Disqus jestem Hołką – nieco szaloną blogerką, fanką Williama Fichtnera i Doctora Who, a czasem zakodowaną youtuberką. Natomiast na fejsie jestem… no właśnie, nie dowiesz się kim dokładnie, bo 99% mojej aktywności widzi jedynie moja rodzinka i najbliżsi przyjaciele. Innymi słowy: komentarze na Facebooku sprawiają, że przestaję być Hołką i staję się nudną, anonimową Joanną.
Podobno niektórzy blogerzy specjalnie pozwalają czytelnikom na komentowanie tylko przez Facebooka, by chronić się przed hejterami, trollami i innymi gadzinami (bo teoretycznie ludzie podpisujący się swoim imieniem i nazwiskiem nie powinni pisać głupot). Ba, na ostatnim Blog Forum Gdańsk ta forma komentowania była wręcz chwalona, jako najbardziej przyjazna dla użytkownika. Możliwe więc, że w tej kwestii nie mam racji i komentarze za pośrednictwem fejsa to jednak dobre rozwiązanie. Ale jeśli zależy ci na tym, bym czasem komentowała twojego bloga, to serio – wybierz Disqusa. Nie pożałujesz.
Na zakończenie
Jeśli prowadzisz mega-popularnego bloga, to zapewne tekst, który napisałam na wiele ci się nie przyda, bo cierpisz raczej na nadmiar komentarzy, niż ich brak (swoją drogą: hurra, czyta mnie mega-popularny bloger!!!). Nie należy mnie z resztą traktować jako przykładowego czytelnika bo, jak pewnie zauważyłeś, do kwestii komentowania podchodzę nieco poważniej, niż reszta internautów. Nie wiem też, czy jako autorka bloga, którego nikt nie komentuje, mogę w tym miejscu cokolwiek radzić. Ale jeśli pomimo tego wszystkiego interesuje cię moje zdanie, oto co musisz zrobić, by kreatury takie, jak ja, komentowały twojego bloga:
- Są święta albo długi weekend i akurat dopadła cię wena na blogowanie? Super, napisz wpis, ale opublikuj go dopiero, gdy wolne się skończy. Tak będzie lepiej zarówno dla ciebie, jak i dla mnie.
- Daj mi powód do dyskusji: przedstaw w tekście jakąś absurdalną hipotezę albo zadaj pytanie, na które będę mogła (i potrafiła) odpowiedzieć.
- Komentuj komentarze komentatorów.
- Przełam lody – piszesz mądre teksty i to jest super, ale w komentarzach spróbuj spuścić z tonu, okaż odrobinę szaleństwa i pokaż, że można z tobą miło podyskutować.
- Używaj Disqusa! Disqus jest spoko. Facebook nie.
A jeśli mimo wszystko nikt nie komentuję twojego bloga, nie przejmuj się. Może po prostu piszesz dobre teksty i masz czytelników takich, jak ja, którzy nie chcą psuć twojej twórczości głupimi komentarzami w stylu: „wow, to było super!”