
Drobna Prywata:
Kwiaty we włosach i suknia bez welonu
Emocjonująca relacja z wydarzeń z zeszłego tygodnia
przewidywany czas czytania: 3 minuty
Manicure zrobiony, makijaż i fryzura także. Buty i sukienka założone. Moja Siostra, która na co dzień wygląda wspaniale, w kreacji ślubnej prezentuje się tak, że każdy mógłby się w niej zakochać.
Pan młody również gotowy. Inaczej, niż królewicz z bajki, nie pojawia się pod domem na białym rumaku – przyjeżdża żółtym jeepem.
Rodzice także piękni i wystrojeni. Trochę zdenerwowani, bo czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik? W końcu ten szczególny dzień musi być idealny.
No i jest jeszcze kwestia pogody. Prognozy nie są dobre, ale z nimi, jak z horoskopem – mogą się sprawdzić, ale nie muszą. Zwłaszcza, że na Podhalu aura zmienia się jak w kalejdoskopie. Przed chwilą trochę kropiło, ale co będzie dalej – tego nie można przewidzieć.
Pod kościołem tłum ludzi. Niektórych nie widziałam kopę lat. Rany, jak oni się zmienili! I wszyscy, podobnie jak ja, na widok panny młodej wzdychają z zachwytu. Jak ona pięknie wygląda w tej sukience!
Ślub prowadzi znajomy ksiądz, więc kazanie jest od serca.
W końcu nastaje moment, na który wszyscy czekali. Tu nie wszystko idzie gładko, panowi młodemu z wrażenia spuchły palce, nie da się założyć obrączki. Jednak Siostra jest uparta – chwila szamotaniny i jednak się udało – chłopak został zaobrączkowany. Ale dobrze, że było takie drobne zamieszanie – będzie co wspominać przez długie lata.
Następuje sakramentalne „tak”. Kilka osób wcześniej martwiło się, że będzie płakać ze wzruszenia. Nic takiego nie ma miejsca, wszyscy się cieszą. I prawidłowo – w końcu w takie dni, jak ten, nie powinno się ronić łez.
Nowożeńcy wychodzą z kościoła. Pogoda dopisuje, słoneczko świeci. Udało się, można spokojnie zrobić sesję zdjęciową w plenerze!
Czas wybrać się na wesele. Dobrze, bo wszyscy są głodni – właśnie trwa pora obiadowa. Słyszę jak komuś burczy w brzuchu. A może to nadciąga burza?
Jedziemy samochodem. Białe baloniki łopoczą na wietrze. Z nieba spadają ciężkie krople deszczu. Coraz więcej. Ale to nic, teraz będziemy już pod dachem więc może padać. Zwłaszcza, że podobno deszcz dobrze wróży młodej parze.
Tyle, że deszcz dudni o dach samochodu coraz głośniej. Chwila, to już nie deszcz – teraz mamy gradobicie! Mam nadzieję, że ono także przyniesie nowożeńcom szczęście.
Zasiadamy do stołów, wygłodniali. Przez moment na sali panuje cisza – słychać tylko odgłos łyżek stukających o talerze pełne pysznej, borowikowej zupy.
Wszyscy najedzeni, można zacząć zabawę. Na początku trochę się martwię, bo towarzystwo siedzące po sąsiedzku, choć z nizin, zaczęło tankować mocniej, niż górale. Na szczęście wszyscy okazują się kulturalni i nikt nie zmusza mnie, bym piła w tym samym tempie, co reszta.
Orkiestra gra, państwo młodzi tańczą na parkiecie, porywają do zabawy innych. I bawią się wszyscy, bez względu na wiek. Wyskakuję z niewygodnych butów na obcasie i przyłączam do rozentuzjazmowanego tłumu.
Niezwykłe jest to, że wesele jakby zakrzywia czaso-przestrzeń. Zazwyczaj, gdy człowiek dobrze się bawi, czas leci niezwykle szybko. W tym przypadku, z wielkim zdziwieniem stwierdzam, że zegar stanął w miejscu – do północy zostało jeszcze kilka godzin. Super, niech ten wieczór nigdy się nie kończy!
Zaczyna świtać. Czaso-przestrzeń wciąż pozostaje zakrzywiona – po tylu godzinach tańcowania nie jestem ani trochę zmęczona. Niestety pora kończyć zabawę. Ach, co to był za ślub i wesele!
Nie wiem, jaką puentę powinna mieć ta historia. Pytanie, czy puenta powinna w ogóle istnieć? W końcu inaczej, niż w filmach i baśniach, ślub nie oznacza końca, ale początek opowieści.
Młodej parze życzę, by ich życie było trochę, jak ta sobota tydzień temu. Radosne i pełne dobrej pogody, gdy ta jest potrzebna. A jeśli pojawią się jakieś przeciwności (w końcu tych nie da się uniknąć), niech zmienią się w coś dobrego, co po latach będzie się wspominać z uśmiechem.
Tego życzę im ja – Hołka, która została szwagierką.
autorka zdjęcia ilustrującego wpis: Katarzyna Włoch (Pi Razy Oko)