
A w Krakowie, Bardziej Poważnie:
Nie umieraj w godzinach szczytu
O odczłowieczeniu w drodze do pracy
przewidywany czas czytania: 2 minuty
Po Święcie Pracy smutny dyrdymał o kapitalistycznym świecie.
Ósma trzydzieści, wsiadam do autobusu ostatniej szansy, czyli takiego, dzięki któremu będę w pracy na styk, na dziewiątą rano. Może nawet minutę wcześniej. Udaje mi się znaleźć miejsce siedzące, zajmuję je, przytulam do plecaka i niemal natychmiast zapadam w drzemkę. Z pół-snu wyrywa mnie mały zamęt w autobusie. Jesteśmy gdzieś w połowie drogi, na przystanku. Jakaś pani zagaduje do kierowcy: „proszę nie jechać dalej, wezwać pogotowie, ktoś z tyłu autobusu zemdlał”.
Szybko orientuję się, że trzeba znaleźć inny środek transportu. Razem z resztą pasażerów wychodzę na przystanek, wypatruję kolejnego autobusu, nerwowo zerkam na zegarek – „cholera, teraz to na pewno się spóźnię”.
Nagle zdaję sobie sprawę ze strasznej rzeczy. Zupełnie nie obchodzi mnie los osoby, która zemdlała. Nie wiem nawet, czy to kobieta, czy mężczyzna. Nie podeszłam na tył autobusu, by sprawdzić, czy mogę jakoś pomóc. Z góry założyłam, że zajmie się tym ktoś inny. Co gorsze – jestem wściekła na tego zupełnie nie znanego mi, zemdlonego człowieka, że przez niego spóźnię się do pracy.
W ułamku sekundy złość mija. Zamiast niej pojawia się wstyd. Sama siebie potępiam, za wcześniejsze myśli. Ale jednocześnie wciąż tkwię na przystanku, wypatruję następnego autobusu, zerkam na zegarek. Bo przecież jak spóźnię się do pracy, będę miała kłopoty. I z każdą chwilą czuję się coraz gorzej. Jestem złym człowiekiem, mam niewłaściwe priorytety. Co się ze mną stało?
Spoglądam na innych ludzi stojących na przystanku. Osoby, które tak samo jak ja czekają na nowy autobus, sprawdzają godzinę, niecierpliwie przebierają w miejscu nogami. I zastanawiam się: czy im też jest tak głupio jak mi, ale nie dają tego po sobie poznać? Czy może współczesny świat tak bardzo zabił w nich empatię, że refleksje takie jak moje, zupełnie nie przyszły im do głowy?
Przeraża mnie to wszystko. To, jak bardzo praca, obowiązki i rachunki do zapłacenia powoli zabijają we mnie ludzkie odruchy, zachęcają do bierności lub egoizmu. Jak zapominam o ideałach, w które jeszcze nie tak dawno, będąc na studiach, mocno wierzyłam. I smuci, że nie potrafię od tego uciec. Bo przecież mogłabym zmienić pracę, wyprowadzić się z Krakowa, zamieszkać w głuszy albo jeszcze lepiej: wsiąść do pociągu byle jakiego i zacząć zwiedzać świat. Niektórzy przecież tak zrobili i wydają się teraz szczęśliwsi. Więc czemu ja nie mogę? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Staram się wmówić sama sobie, że to dlatego, bo jestem odpowiedzialna. Ale wiem, że w rzeczywistości jestem wygodnym, leniwym tchórzem. Niczym pies, który dla resztek ze stołu sam sobie założył smycz i przykuł się do budy.
Czuję się z tym wszystkim paskudnie. I nie potrafię tego zmienić.
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: HP® Official Site