
Czytanki, Wpisy Archiwalne - Blogspot:
Uwierz w tygrysa
Yann Martel: Życie Pi / Life of Pi
przewidywany czas czytania: 4 minuty
Okładka, na której w małej, białej łódce, pośrodku bezkresu morza znajduje się samotny człowiek oraz tygrys. I tytuł sugerujący, że głównym bohaterem książki będzie liczba Pi. Było w tym wszystkim coś absurdalnego, ale jednocześnie intrygującego i przyciągającego.
Kilka lat temu, kiedy niemal każdego dnia widziałam książkę za szybą witryny niewielkiej księgarni, którą mijałam w drodze do szkoły, nie miałam czasu na czytanie. Ale zarówno obraz okładki, jak i tytuł książki mocno utkwiły mi w pamięci. A sama powieść znalazła na liście rzeczy, które chciałam pewnego dnia przeczytać.
Ostatnio zobaczyłam zwiastun filmu Życie Pi i stwierdziłam, że przed pójściem do kina muszę w końcu zapoznać się z treścią książki.
Religijny inaczej
Na wstępie autor, Yann Martel, stwierdził, że historia, którą opisał wydarzyła się naprawdę. A chwilę później dodał, że po jej przeczytaniu uwierzy się w Boga. W tym miejscu przerwałam lekturę. Spojrzałam jeszcze raz na okładkę. Książkę w Polsce wydał katolicki Znak. Ojej. Liczyłam na powieść o chłopcu i tygrysie uwięzionych w szalupie pośrodku Oceanu Spokojnego. A tu wszystko wskazywało na to, że będzie to uduchowiona opowieść religijna. Ale ponieważ wciąż miałam mocne postanowienie przeczytania książki przed obejrzeniem filmu, wstrzymałam oddech, zacisnęłam zęby i powróciłam do lektury.
Na szczęście szybko przekonałam się, że to nie jest bardzo religijna historia. A ta szczypta mistycyzmu w niej zawarta, jest zupełnie inna niż to, czego się spodziewałam. Główny bohater, Pi Patel, był bowiem jednocześnie buddystą, katolikiem i muzułmaninem. Taka politeistyczna wiara uczyniła z niego postać w pewnym sensie uniwersalną, która postrzegała świat przez pryzmat kilku religii jednocześnie.
Gdzie jest tygrys?
Yann Martel zaskoczył mnie w jeszcze jeden sposób – znany mi z okładki (oraz zwiastuna filmowego) tygrys pojawił się dopiero w drugiej połowie książki. Pierwsza część powieści traktowała o życiu i dorastaniu głównego bohatera. O tym, dlaczego nazywał się Pi, czemu wierzył w aż tylu różnych bogów. No i przede wszystkim, jak doszło do tego, że razem z tygrysem trafił do szalupy ratunkowej.
Początkowo czytałam to wszystko niecierpliwie. Przyzwyczajona do internetu oraz amerykańskich seriali, w których już po kilku chwilach jestem raczona czymś sensacyjnym, tutaj musiałam przełknąć wątek biograficzno-obyczajowy, w którym tygrysy prawie wcale nie występowały. O dziwo, po lekturze kilku stron, moje rozdrażnienie minęło, a ja przestałam wypatrywać na horyzoncie szalupy z wielkim, pasiastym kotem na pokładzie. Zamiast tego zafascynowało mnie życie głównego bohatera i to, że przyszło mu dorastać w naprawdę niezwykłej krainie. Dodatkowo kilka stwierdzeń w książce sprawiło, że zupełnie zmieniłam zdanie na temat niektórych spraw.
Zdradzę wam, że ostatnio starałam się przeczytać kilka innych książek i niemal zupełnie nie mogłam się skupić na ich treści. Myślałam, że to internet tak przestroił mój mózg, że niczym dziecko z ADHD nie jestem w stanie wysiedzieć długo w jednym miejscu, nad kartami powieści. Tymczasem dzięki Życiu Pi z ulgą odkryłam, że to nie mój umysł funkcjonuje niewłaściwie, tylko książki, które wcześniej czytałam, były do kitu. Natomiast Martel pisze w sposób, który sprawia, że lektura jego dzieła wprawia w pewnego rodzaju błogi nastrój, ale jednocześnie nie wywołuje znudzenia, przez co nie można się oderwać od czytania.
Nie tylko tygrys
Szybko przeczytałam pierwszą część książki i wraz z głównym bohaterem, z lekkim bólem serca opuściłam kolorowe Indie. A potem w końcu wylądowałam w szalupie ratunkowej.
Tutaj również czekało mnie sporo niespodzianek. Początkowo w łódce na środku oceanu poza Pi znalazła się także zebra, hiena, orangutan oraz Richard Parker. Tygrys Richard Parker. Postać, której imię zostało w poprzedniej części powieści wspomniane kilkakrotnie, ale o której dopiero teraz dowiedziałam się, że nie była człowiekiem.
Pomimo dość sielankowo wyglądającego obrazka na okładce, wydarzenia na oceanie były w większości wypadków smutne, a momentami przerażające. Jednak paradoksalnie, w czymś tak tragicznym Martelowi także udało się zamieścić pozytywne przesłanie.
Tylko jak długo można pisać o dryfowaniu przez ocean, gdzie każdy dzień jest dokładnie taki sam, jak poprzedni? Z tego autor również wybrnął obronną ręką. Ważne były bowiem nie tyle przygody głównego bohatera, co jego wewnętrzne przeżycia. A wszystkie przedstawione w taki sposób, że razem z Pi cierpiałam po stracie jego rodziców albo w chwili, w której chłopiec pierwszy raz w życiu zabił rybę. To ostatnie może brzmi trywialnie, ale wspaniałość Patela polegała właśnie na tym, że to nie był superbohater, ale zwykły dzieciak, ktoś niemalże tak samo pospolity, jak ja. A przeciwności losu, z którymi przyszło mu się zmierzyć, także w mniejszym lub większym stopniu dotyczyły nieszczęść, jakie mogą spotkać każdego, przeciętnego człowieka.
Czy wierzysz w Richarda Parkera?
Trzecia, ostatnia część powieści, była w pewnym sensie testem naszej wiary. Wtedy bowiem Pi opowiedział o swoich przeżyciach na morzu ponownie, ale tym razem bez zebry, hieny, orangutana oraz tygrysa obecnych na pokładzie szalupy. Nowa wersja historii zdawała się być racjonalna i bardziej prawdopodobna od poprzedniej. Ale czy to ona była prawdziwa?
Za sprawą Życia Pi nie udało mi się bardziej uwierzyć w Boga. Jednak bez dwóch zdań uwierzyłam w Richarda Parkera.
Wierz, ale myśl!
Po tym, jak przeczytałam książkę, Yann Martel udzielił mi jeszcze jednej lekcji.
Podczas lektury cały czas myślałam, że opisana w powieści historia wydarzyła się naprawdę. W końcu Martel stwierdził, że całość jest oparta na faktach, napisana na podstawie rozmów z Pi Patelem. Autor wspomniał, że widział wycinki gazet na temat Hindusa, i że odbył rozmowy z Japończykiem, który prowadził dochodzenie związane z zatonięciem statku, którym płynął Patel. To wszystko nadawało książce naprawdę dużej autentyczności.
A potem zerknęłam do internetu i odkryłam, że Pi Patel nigdy nie istniał, a nikomu nie udało się przetrwać na morzu tak długo, jak jemu. Mimo to w sieci znajduje się sporo stron internetowych, na których możemy przeczytać, że Patel żył naprawdę, bo w swojej książce Martel wyraźnie napisał, iż z nim rozmawiał. To uświadomiło mi, że pomimo globalizacji, internetu i tak dalej, wielu ludzi wciąż można łatwo oszukać. Wystarczy, że pokażemy im utrwaloną na papierze, wydaną w twardej okładce książkę z dopiskiem „true story”.
Sama także poczułam się mocno zmieszana – wszak całą powieść przeczytałam w przeświadczeniu, że opowiada ona o autentycznych wydarzeniach. Ale potem pomyślałam, że może i dobrze, że to nie jest prawdziwa historia. Bo dzięki temu cała książka stała się dla mnie czymś w rodzaju przypowieści.
I uwierzyłam w Pi Patela, mimo iż ten nie był prawdziwy.
Życie Pi możecie kupić między innymi w tych księgarniach:
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: Beyond Hollywood
Wpis pochodzi z poprzedniej odsłony bloga.
Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz zobaczyć w serwisie Blogspot.com.