
Szaleństwo Serialowe:
Popisy za kierownicą
Top Gear America, sezon 1
przewidywany czas czytania: 13 minut
Kiedy ktoś opowiada mi z pasją o swoich zainteresowaniach – mogę go słuchać godzinami. Nawet, jeśli na dany temat nie mam zielonego pojęcia lub do tej pory zupełnie mnie on nie interesował. I przykładowo nie kręci mnie motoryzacja, ale jeśli o samochodach zacznie mówić William Fichtner – nie potrafię przejść obojętnie obok jego wypowiedzi (nie tylko z powodu tego, że Fichtner jest moim ulubionym aktorem).
Kiedyś w trakcie słuchania jednego z wywiadów, podczas których Fichtner zachwycał się samochodami, pomyślałam sobie, że aktor powinien kiedyś (czytaj: na filmowo-serialowej emeryturze) zostać gospodarzem programu o motoryzacji. I chyba nie tylko mi wpadł do głowy taki pomysł (albo też ktoś w Hollywood czyta moje myśli), bo w tym roku William (mam nadzieję, że jeszcze nie myślący o emeryturze) został jednym z prowadzących w amerykańskiej wersji Top Gear.
Pierwszy sezon programu niedawno dobiegł końca, a ja w dzisiejszym Dyrdymale spróbuję odpowiedzieć na pytanie, czy oglądanie Fichtnera w nowej „roli” było dla mnie spełnieniem marzeń, czy też jedną z sytuacji typu „uważaj, czego sobie życzysz”. I czy Top Gear America sam w sobie jest produkcją, na którą warto zwrócić uwagę.
PS. We wpisie pojawią się ruchome GIFy. Nie przepadam za taką formą ilustracji i z góry przepraszam tych, którzy również jej nie lubią. Niestety w niektórych przypadkach do treści Dyrdymała nie pasowało ani zdjęcie, ani wideo (bo takich w sieci po prostu nie było), tylko właśnie GIF.
Top Gear? I co z tego?
Mam dość babskie podejście do samochodów – oceniam je po wyglądzie. Obejrzę się na ulicy za Porsche lub Mustangiem, bo to ładne przykłady sztuki użytkowej. Natomiast zupełnie nie obchodzi mnie, co te cacka mają pod maską i jak szybko jeżdżą.
Nigdy nie interesowały mnie też programy o motoryzacji. Owszem, w dzieciństwie zdarzało mi się oglądać Pimp My Ride (czyli Odpicuj mi brykę), ale robiłam to z powodu tego, że produkcja była zabawna. Poza tym z prawdziwymi programami o motoryzacji nie miała chyba wiele wspólnego.
Pamiętacie to?
źródło: Rolling Out
Co się zaś tyczy oryginalnego, brytyjskiego Top Gear, to choć o nim słyszałam i wiem, że przez wielu produkcja jest uważana za kultową – nigdy nie ciągnęło mnie do jej oglądania (i dalej nie ciągnie, bo Top Gear jest emitowany do tej pory). W sumie obejrzałam dwa odcinki tego programu i to też nie w całości, a jedynie ich fragmenty. Dlaczego akurat dwa? Ponieważ były to epizody, w których gościnnie wystąpił David Tennant (gdybyście byli zainteresowani: TUTAJ link do pierwszego z tych odcinków, a TUTAJ do drugiego).
Tak na marginesie: po obejrzeniu drugiego występu Tennanta w Top Gear stwierdziłam, że nigdy nie pozwoliłabym temu aktorowi prowadzić mojego samochodu (gdybym takowy posiadała).
źródło: David Tennant News
Dlaczego o tym wszystkim wspominam? Ponieważ kiedy dowiedziałam się o Top Gear America, moje nastawienie do tego projektu było bardzo niejednoznaczne. Niby nie miałam zawyżonych oczekiwań, bo nie oglądałam oryginalnej wersji programu, ale jednocześnie liczyłam na to, że wszystko będzie tak samo cool jak dwa odcinki z Tennantem. I że Fichtner będzie równie czadowy, jak szkocki aktor. Chciałam też, by Top Gear America tak zwyczajnie dobrze mi się oglądało, żeby program mnie nie nudził i dawał frajdę. Jednakże z racji tego, że William nie ma ostatnio szczęścia do występowania w udanych produkcjach – bałam się, że ta także okaże się klapą. Trzymałam więc kciuki po prostu za to, by program był znośny i przynajmniej odrobinę powyżej williamowej średniej.
Falstart
Produkcje takie, jak Top Gear America mają pod górkę już na starcie, ponieważ widzowie oczekują, że zobaczą coś równie wspaniałego, jak oryginalny program. W takim wypadku pierwszy odcinek jest decydujący – powinien wywołać ekscytację i zachęcić do dalszego oglądania. Choć oczywiście dobrze by było, gdyby nie oszukiwał i ostatecznie nie okazał się być jedynym dobrym epizodem w sezonie.
Dodatkowym utrudnieniem dla Top Gear America było to, że pierwsza seria była krótka, miała tylko osiem odcinków. A w takiej sytuacji nie ma miejsca na potknięcia, bo jedna nieudana odsłona programu znacząco zaniża średnią całego sezonu. Twórcy produkcji o krótkich sezonach muszą więc mocniej się starać, pilnować by każdy odcinek był możliwie jak najbardziej udany.
Tymczasem pierwszy epizod Top Gear America był chyba najgorszy ze wszystkich. Błędy, o których zaraz wam opowiem – tam były najlepiej widoczne. Nawet zaproszony do programu gość, którego zadanie polegało między innymi na przyciągnięciu widzów przed telewizory, okazał się osobą nad wyraz nieciekawą*.
Na szczęście twórcy Top Gear America chyba zorientowali się, że w pilocie coś poszło nie tak. Pewne błędy udało im się naprawić, a inne przynajmniej odrobinę skorygować. Ale mleko zostało rozlane – pierwszy odcinek zniechęcił do siebie zarówno widzów jak i recenzentów. I wielu z nich nie dało Top Gear America drugiej szansy.
* W jednym z ostatnich odcinków wystąpił przebojowy Xzibit (czyli prowadzący Pimp My Ride). Pomyślcie sobie o ile lepsze dla promocji Top Gear America byłoby, gdyby taki gość pojawił się w pilocie tego programu.
Można przewijać
Każdy odcinek Top Gear America składał się z trzech części, które przeplatały się ze sobą nawzajem.
Trzon programu stanowiły występy przed publicznością w studio przy torze wyścigowym w Las Vegas. Polegały one głównie na tym, że trzech prowadzących – Fichtner, brytyjski dziennikarz Tom “Wookie” Ford (który wcześniej prowadził 5ht Gear, czyli spin-off oryginalnego Top Gear) oraz kierowca rajdowy Antron Brown – przekomarzali się ze sobą na różne tematy. Drugą częścią były nagrania z „przygody tygodnia”, w trakcie której nasi prowadzący wspólnie brali udział w jakimś zwariowanym projekcie. Przykładowo próbowali nauczyć się samochodowych sztuczek kaskaderskich albo odtwarzali stary wyścig przy pomocy aut ze złomowiska. Trzecią część stanowiły natomiast mini-reportaże, nakręcone z udziałem jednego lub dwóch prowadzących.
Uwielbiam, kiedy działa magia polegająca na tym, że udzielają mi się emocje osób, które widzę na ekranie. Pod tym względem Top Gear America momentami spisywało się na medal, bo widać było, że gospodarze programu doskonale się bawili, a mi udzielał się ich nastrój.
źródło: DriveTribe
Nie wiem, na ile można to uznać za plus, a na ile za wadę Top Gear America, ale dzięki takiej segmentacji mogłam przewijać pewne fragmenty programu, bez obawiania się, że zgubię wątek. Czy często zdarzało mi się robić coś takiego? To oczywiście zależało od tego, co akurat działo się na ekranie.
„Przygody tygodnia” zawsze były zabawne i ich oglądanie sprawiało mi największą frajdę. Tych elementów programu nie przewinęłam ani razu.
Najczęściej przeskakiwałam mini-reportaże, ponieważ te zazwyczaj polegały na tym, że prowadzący rozwodzili się nad osiągami jakiegoś samochodu. Ale i tutaj trafiały się perełki, a nawet rzeczy, które bardzo pozytywnie mnie zaskakiwały. Przykładowo jeden reportaż zaczął się od zachwytów nad nowym Lamborghini, przez co oczywiście zaczęłam go przewijać. Aż tu nagle w nagraniu padło pytanie „ale jak w ogóle udało się nam nakręcić Lamborghini jadące z dużą prędkością po drodze gdzieś na pustkowiach?”. W tym momencie reportaż zmienił się w opowieść o samochodach przeznaczonych do filmowania, takich z wysięgnikami, na których są kamery. I moje nastawienie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, z „zupełnie mnie to nie obchodzi” na „jej, jakie to interesujące!”
Ze wszystkich samochodów widocznych na zdjęciu, najmniej chciałabym się przejechać Lamborghini.
źródło: Top Gear America Twitter
Poza tym – a jakże! – z przyjemnością oglądałam każdy mini-reportaż, którego bohaterem był Bill Fichtner. Przy czym, na swoją obronę dodam, że były to prawdopodobnie najciekawsze materiały tego typu. Stało się tak między innymi dlatego, bo Fichtner rzadko „reklamował” nowe auta. Dużo częściej prezentował stare samochody i z typową dla siebie pasją opowiadał nie tylko o nich, ale też o amerykańskiej historii i kulturze.
Najbardziej „skomplikowane” było oglądanie nagrań w studio w Vegas. W tym przypadku nigdy nie było wiadomo, co się człowiekowi trafi. Czasem wywiad z zaproszonym do Top Gear America gościem były najciekawszym punktem programu, a czasem tym najnudniejszym (więcej na ten temat opowiem wam za chwilę). Zazwyczaj przewijałam momenty, w których po torze wyścigowym jeździł jakiś samochód, ale nie zawsze tak było. A w kilku przypadkach znowu: coś początkowo nudnego, przeradzało się w rzecz mega ciekawą.
Prowadzący – niedzielni kierowcy?
Powiedzmy sobie szczerze: osoby takie, jak ja, nie oglądają programów o motoryzacji dla samochodów, tylko dla osób, które nimi jeżdżą. Jak pod tym względem wypada Top Gear America?
Z trójki prowadzących najlepiej prezentował się Tom Ford. Nie wiem, na ile wynikało to z jego charakteru, a na ile z doświadczenia związanego z występami w podobnych programach, ale facet kradł cały show. Był zabawny, zgryźliwy i pewny siebie w niewymuszony sposób, a kiedy coś mówił brzmiało to naturalnie, a nie jak wykute na pamięć linijki scenariusza.
Najtrudniej jest mi ocenić Antrona Browna. Sprawiał on wrażenie osoby bardzo serdecznej, sympatycznej i uroczej. Ale jednocześnie było w nim coś… hmm, ciężko to dokładnie określić, bo „nudny” to w tym przypadku zbyt mocne słowo. Facet wydawał się po prostu „neutralny” i przez to niepotrzebny, a do niektórych mini-reportaży wręcz wstawiony na siłę.
Bill, czy to ty?
Trzecim gospodarzem Top Gear America był Fichtner. Z całego serca chciałabym teraz napisać, że Bill dał czadu i skradł całe show. Ale jest pewien problem. Ja nim jestem.
Z racji tego, że obejrzałam masę wywiadów z moim ulubionym aktorem, wiem jak Fichtner się zachowuje, znam jego publiczno-sceniczną osobowość (bo oczywiście nie mam pojęcia, jakim człowiekiem Bill jest prywatnie). W Top Gear America aktor niby był sobą, ale jednocześnie musiał grać wedle wcześniej przygotowanego scenariusza. Bo choć w tego typu programach jest miejsce na pewne improwizacje, większość zachowań i dialogów prowadzących ktoś wcześniej planuje. Niestety scenarzyści Top Gear America niemal na pewno obejrzeli znacznie mniej wywiadów z Fichtnerem, niż ja. Co w efekcie doprowadziło do tego, że aktor momentami zachowywał się nienaturalnie. Prosty przykład: Bill raczej nie jest typem człowieka, który podczas rozmów z kumplami cytowałby Juliusza Cezara, a w Top Gear America coś takiego miało miejsce!
Podobnego poczucia sztuczności nie miałam w przypadku Toma Forda i tylko czasami nieautentyczne wydawały mi się zachowania Antrona Browna. Co najpewniej wynikało z tego, że nie znałam tych panów wcześniej.
Na szczęście z czasem scenarzyści Top Gear America najprawdopodobniej lepiej poznali zarówno Fichtnera, jak i pozostałych gospodarzy programu, bo z odcinka na odcinek nie tylko Bill zachowywał się bardziej jak Bill, ale też rozmowy między trójką prowadzących były mniej drętwe.
Niestety na tym moje zarzuty wobec Fichtnera się nie kończą. Widzicie, aktor ten nie musi udawać, że jest spoko gościem, bo przychodzi mu to zupełnie naturalnie, samo z siebie. Problem pojawia się wtedy, kiedy Bill wchodzi w „tryb szpanerski”, czyli zaczyna wygłupiać się przed kamerą, udawać divę i popisywać. Rzecz w tym, że granica między byciem autentycznie zabawnym i żenująco śmiesznym jest bardzo cienka, a Fichtner, w „trybie szpanerskim” często ją przekracza. Na szczęście w wywiadach Bill bardzo rzadko zachowuje się w taki sposób (zdarza mu się niemal wyłącznie wtedy, kiedy w pobliżu jest jego najlepszy kumpel, Kim Coates)*. Na nieszczęście – w Top Gear America aktor robił to nagminnie.
Przy czym znów nie winię za to samego Fichtnera, ale scenarzystów, którzy ewidentnie nie wiedzieli, jak wykorzystać osobowość aktora i które z jego cech uwypuklić… No chyba, że – odwrotnie niż ja – twórcy Top Gear America stwierdzili, że w „trybie szpanerskim” Bill jest spoko.
The toughest decision. #TopGearAmerica pic.twitter.com/B0iSKG44iI
— Top Gear BBCAmerica (@TopGear_BBCA) 28 sierpnia 2017
Nie oznacza to, że występ Fichtnera w Top Gear America to totalna porażka. Świetnym pomysłem było uczynienie z aktora głównego speca od starych samochodów. Dzięki temu nawet, jeśli było widać, że Bill wypowiadał do kamery wcześniej wyuczony tekst – robił to z wielkim entuzjazmem. A co jeszcze ważniejsze: możliwość prowadzenia tych zabytkowych fur ewidentnie sprawiała mu frajdę. Podobało mi się także to, że dla pozostałych prowadzących, Fichtner stał się kimś w rodzaju dobrego, choć nieco kąśliwego, wujka.
Przy okazji nie wiem, ile jest w tym prawdy, a ile mojej własnej interpretacji oraz postrzegania rzeczy takimi, jakimi chcę je widzieć, ale wydaje mi się, że Fichtner najlepiej radził sobie wtedy, kiedy pozwalano mu improwizować. I chwała montażystom za to, że wiele takich momentów umieścili w programie. Bo kiedy widziałam, jak Bill radośnie „tańczył” podczas prowadzenia zabytkowego samochodu, stwierdzał, że jest strasznie stary albo urywał wypowiedź w połowie zdania i prosił jakąś przechodzącą za kamerą osobę, by przyniosła mu kawy – przypominałam sobie, za co tak uwielbiam tego gościa.
Dużo naturalniej wypadały także sceny, w których Fichtner prowadził samochód w ekstremalnych warunkach. Tutaj nie było miejsca na grę aktorską i „tryb szpanerski” – za kierownicą Bill był skupiony, ale zdarzało mu się też radośnie zaśmiać albo przekląć, kiedy auto niebezpiecznie podskoczyło na wybojach. I znów, niby były to drobnostki, ale dla mnie stanowiły jedne z lepszych momentów Top Gear America.
Przy czym tak, jak napisałam – największym problemem jestem tutaj ja. W jaki sposób występ Fichtnera odbierze ktoś, kto zna karierę aktora mniej dokładnie? Podejrzewam, że nie zauważy nienaturalnego zachowania Williama. I kto wie, może te sceny, które dla mnie były nieautentyczne, takiej osobie przypadną do gustu i będą wydawać się zabawne?
* W podlinkowanym wideo możecie zobaczyć, jak (po dwóch minutach wywiadu) zmienia się zachowanie Fichtnera, kiedy pojawia się jego przyjaciel (ta „walka kogutów” nie jest na serio).
Studio? Mamy problem!
Najtrudniejszym do oceny elementem Top Gear America jest to, co działo się na żywo, w wypełnionym publicznością studio przy torze wyścigowym w Las Vegas. Tutaj nienaturalnie zachowywał się nie tylko Fichtner, ale także Antron Brown. O dziwo niemal całkowicie bez fałszu prezentował się Tom Ford. Podejrzewam, że znowu wynikało to z tego, że Brytyjczyk ma doświadczenie w występowaniu w podobnych programach. W przypadku dwóch pozostałych prowadzących nie wiem, jak bardzo na ich prezencję wpływała trema i to, że musieli mówić z pamięci do publiczności, a na ile pełen sucharów scenariusz. Ale w tym przypadku ponownie – panowie najlepiej wypadali wtedy, kiedy musieli improwizować.
Nie wiem, ile w tym winy panów prowadzących, a ile scenariusza, ale momentami Top Gear America wyglądało tak nieautentycznie, że wręcz przypominało kiepski teatrzyk szkolny.
źródło: Top Gear America Twitter
Niestety znów muszę nieco skrytykować Fichtnera (nie wyobrażacie sobie, jak bardzo źle się czuję z tego powodu). Widzicie – Bill potrafi zabłysnąć, kiedy ktoś przeprowadza wywiad z nim, ale jak się okazuje, zupełnie nie spisuje się w roli osoby zadającej pytania. Bo dobry „wywiadowca” potrafi utworzyć z przepytywaną osobą pewnego rodzaju więź. Sprawić, że „przesłuchiwany” przestanie czuć się skrępowany i zacznie odpowiadać na pytania tak, jakby prowadził niezobowiązującą rozmowę z dobrym znajomym. Taką umiejętność posiada większość osób prowadzących talk-showy. Natomiast Williamowi nie tylko nie udało się dokonać tego typu sztuczki, ale też całe tworzenie więzi działało w drugą stronę – kiedy w studio pojawiał się przebojowy gość, to Fichtner za jego sprawą się ożywiał, nabierał pewności siebie.
Przy czym wina nie leży tylko po stronie aktora (a nawet: jest on winien najmniej). Osoby odpowiedzialne za produkcję powinny wcześniej sprawdzić, jak Fichtner sprawdzi się w roli osoby przeprowadzającej wywiady. I może… rozważyć, czy wywiadów lepiej nie poprowadziłby Tom Ford. Na szczęście twórcy Top Gear America chyba dostrzegli to samo, co ja, bo w późniejszych odcinkach zapraszali do studia bardziej przebojowych gości.
Fichtner jest utalentowanym aktorem, ale podczas przeprowadzania wywiadów potrzebne są inne umiejętności oraz doświadczenie zawodowe.
źródło: Top Gear America Twitter
Skoro już wspomniałam o gościach Top Gear America, to napiszę o nich więcej. Na pewno sporym problemem było to, iż byli to ludzie, których często w ogóle nie kojarzyłam. A przecież laika takiego jak ja, do oglądania programu motoryzacyjnego, może zachęcić tylko obecność ulubionego aktora, piosenkarza lub innego idola. Dlatego myślę, że twórcy Top Gear America powinni bardziej się wysilić i zaprosić do studia lepiej rozpoznawalnych celebrytów. I może jakieś kobiety, bo program był tak bardzo męski, że to momentami było aż śmieszne.
Z ośmiu gości programu udało mi się zapamiętać połowę. Xzibit był po prostu cool. Równie dobrze wypadł Russell Peters oraz Penn Jillette (tak, ja też nigdy wcześniej nie słyszałam o tych panach, ale wspominam o nich, bo byli najzabawniejsi ze wszystkich gości) – ciekawe było nie tylko oglądanie wywiadów z ich udziałem, ale też obserwowanie, jak radzili sobie za kierownicą (w Top Gear jazda na czas po torze wyścigowym jest obowiązkowym punktem występu każdego gościa). Natomiast największe wrażenie, zupełnie niespodziewanie i najprawdopodobniej całkowicie nieumyślnie – zrobił na mnie Haley Joel Osment.
Jeśli nie kojarzycie Osmenta, to podpowiem wam, że to ten dzieciak z Szóstego zmysłu. Z tym, że nie jest już dzieciakiem, tylko dorosłym facetem. I ma lekką nadwagę. I gigantyczną brodę, która dodatkowo, optycznie go pogrubia. Generalnie, pierwsze co pomyślałam po zobaczeniu Osmenta (i co zapewne przechodzi też przez myśl większości osób), to „WTF, człowieku, co z ciebie wyrosło?!”
Nie, to nie jest żart. Tak teraz wygląda „ten słodki-creepy dzieciak” z Szóstego zmysłu.
źródło: Vanity Fair
Ale wygląd to nie wszystko – Haley Joel Osment zrobił na mnie gigantyczne wrażenie swoim zachowaniem. Facet nie jest przebojowy, sprawia nawet wrażenie nieco nieśmiałego i zagubionego. Jednocześnie ma bardzo duży dystans do siebie i swojego wyglądu.
Natomiast jego występ w Top Gear America, był jednocześnie najlepszym i najgorszym ze wszystkich. Podczas jazdy na czas po torze wyścigowym okazało się bowiem, że Osment nie potrafi zmieniać biegów w samochodzie (co przy okazji świetnie pokazuje, że osoba zapraszająca gości do Top Gear America niezbyt dobrze wykonywała swoją pracę). W efekcie aktor osiągnął najgorszy czas ze wszystkich osób zaproszonych do programu. I choć było widać, że jest tym mega zażenowany, dzielnie przyjął swoją porażkę, nawet próbował z niej żartować. I to naprawdę było coś! Bo nie wiem, jak wy, ale gdybym ja zaliczyła podobną skuchę, to czułabym się tak upokorzona, że z płaczem uciekłabym z samochodu w siną dal (i biegłabym tak szybko, że gdybym przypadkiem uciekała w stronę mety, pokonałabym tor wyścigowy szybciej, niż kierowca rajdowy w samochodzie).
Dlatego jeśli chcecie zobaczyć, jak z godnością znieść porażkę – koniecznie obczajcie sobie występ Haley Joel Osmenta w Top Gear America (albo wersję skróconą, poniżej).
(jeśli wideo się nie otworzy, spróbuj je obejrzeć TUTAJ)
Top Gear, czy Top Fail?
Trzy typy produkcji wywołują u mnie wielką irytację. Takie, które są po prostu złe. Takie, które są tak nudne i nijakie, że nie chce mi się nawet komentować, że mi się nie podobały. I takie, których nie potrafię ocenić, a ta niemożliwość podjęcia decyzji bardzo mnie frustruje. Top Gear America zalicza się do tego trzeciego typu.
To nie jest program masakrycznie zły. Miewa naprawdę dobre momenty, ale jest ich zbyt mało, by całą produkcję zaliczyć do udanych. To samo z prowadzącymi – niby nie irytują, jak się człowiek uprze, to może nawet ich polubi, ale jednocześnie ich obecność na ekranie nie wywoła w widzu szybszego bicia serca. Bo skoro u mnie Bill Fichtner nie wzbudził prawie żadnych emocji, to wątpię, czy wy poczujecie coś więcej.
Fanowski paradoks: z jednej strony jestem wściekła na Fichtnera o to, że znów pojawił się w kiepskiej produkcji, z drugiej widzę, że udział w programie dał aktorowi masę radochy, więc cieszę się jego szczęściem.
źródło: Top Gear America Twitter
Innymi słowy, Top Gear America to taki poprawnie napisany średniak. Przykuje twoją uwagę, jeśli jesteś fanem motoryzacji, siedzisz znudzony przed telewizorem i od kwadransa skaczesz po kanałach szukając czegoś ciekawego. Ale nie będziesz z niecierpliwością wyczekiwał następnego odcinka. Tylko tyle i niestety nic więcej.
Osobnym pytaniem jest to, czy powstanie druga seria programu. Nie wiem, jakie są statystyki oglądalności, ale sądząc po kiepskich recenzjach i słabym zainteresowaniu na torrentach (nie, żebym sama piraciła – po prostu w takich miejscach dobrze sprawdza się popularność danej produkcji! 😉 nie wróżę Top Gear America świetlanej przyszłości.
Przy okazji, to nie jest pierwsza, amerykańska odsłona Top Gear. Poprzednia – Top Gear USA – miała sześć sezonów. Wątpię, by nowej wersji programu udało się utrzymać na antenie tak długo.
To nie pierwszy raz, kiedy Amerykanie próbowali zrobić swoją wersję Top Gear. Pytanie, czy ta odsłona programu nie będzie ich ostatnim podejściem do tego tematu?
źródło: Top Gear America Twitter
Co do Fichtnera, cały czas uważam, że byłby on świetnym prowadzącym programu o motoryzacji. Ale nie Top Gear America. Bill potrzebowałby czegoś świeżego, z własną tożsamością, co przy okazji wpisywałoby się w charakter i zainteresowania aktora. Taki program o starych samochodach i historii motoryzacji – w czymś takim William spisałby się wyśmienicie. Pytanie, czy po Top Gear America znajdzie się śmiałek, który chciałby coś takiego z udziałem Fichtnera wyprodukować? Optymistyczna część mojej osobowości trzyma za to kciuki, ale ta racjonalna, na spółkę z pesymistyczną zakłada, że coś takiego raczej nie nastąpi. A szkoda, bo Bill ma potencjał. Tylko ostatnio brakuje mu szczęścia do występowania w dobrych produkcjach.
Na koniec muszę napisać, że William Fichtner, w odróżnieniu od Davida Tennanta, zdaje się być ostrożnym i odpowiedzialnym kierowcą. Co wbrew pozorom wcale nie przeszkadza mu w szybkim dojeżdżaniu do linii mety.
źródło: Top Gear America Twitter
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: Top Gear America Twitter