
Filmy Przeróżne, Stare, ale jare:
We will not vanish without a fight!
Independence Day / Dzień Niepodległości
przewidywany czas czytania: 4 minuty
Jest rok 1996. R.E.M. śpiewa wesołą piosenkę o końcu świata. Na orbicie Ziemi zatrzymuje się statek kosmiczny. Obcy zaczynają inwazję. Ludzkość staje na skraju zagłady. Na szczęście dla nas, kosmici popełniają taktyczny błąd – atakują tuż przed amerykańskim dniem niepodległości. Nie biorą pod uwagę tego, że to wkurzy Amerykanów, w tym Willa Smitha, Jeffa Goldbluma i Billa Pullmana. A z taką trójką – co wie każdy mieszkaniec Ziemi – nie należy zadzierać.
Dwadzieścia i trochę mniej lat temu
Kiedy Dzień Niepodległości miał swoją premierę, byłam za mała, by mnie to obchodziło. Film obejrzałam dopiero kilka lat później i… nie pamiętam, jak go odebrałam. Prawdopodobnie zachwyciłam się efektami specjalnymi, bo te robiły wrażenie. Ale Independence Day nie stał się jednym z ulubionych filmów mojej młodości, który oglądałabym w kółko, aż do zerwania taśmy w kasecie wideo.
Nie pamiętam też, kiedy ostatni raz widziałam Dzień Niepodległości. Na pewno było to jeszcze zanim poszłam na studia, kiedy akurat puścili go w telewizji. Upływ czasu sprawił, że kojarzyłam ogólny zarys fabuły filmu, ale zapomniałam większości szczegółów. Przykładowo wiedziałam, że Jeff Goldblum grał naukowca (tego naukowca to akurat źle zapamiętałam) i wymyślił wirus komputerowy, dzięki któremu pokonano kosmitów; ale wyleciało mi z pamięci, jaka była osobowość granego przez Goldbluma bohatera.
A teraz?
Z racji tego, że jutro kosmici zaatakują nas jeszcze raz (i ponownie popełnią błąd, robiąc to w amerykański dzień niepodległości), postanowiłam przypomnieć sobie ich poprzednią inwazję. Ponieważ pierwszy Dzień Niepodległości nigdy nie stał się dla mnie dziełem kultowym i godnym zapamiętania, założyłam, że z filmem Rolanda Emmericha musi być coś nie tak. I mocno się zdziwiłam, kiedy „odkryłam”, że Independence Day to bardzo dobra produkcja!
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to bohaterowie. Wystarczyło kilka chwil, bym ich polubiła. Przy czym skradli oni moje serce w nienachalny, wręcz niedbały sposób. Inaczej, niż stara się to zrobić wielu protagonistów we współczesnych filmach, którzy zdają się machać rękami i krzyczeć: „spójrz na mnie, jestem głównym bohaterem i jestem tak cool, że musisz mnie lubić!”, a ich losy i tak mnie nie obchodzą. W przypadku Dnia Niepodległości nikt nie musiał udowadniać, że jest cool, bo po prostu taki był.
Dodatkowo, choć wiele postaci jest bardzo archetypicznych (charyzmatyczny przywódca, dzielny żołnierz, mądry koleś w okularach), nie kłuje to w oczy. Przykładowo wyidealizowany do granic możliwości prezydent, który w każdym innym filmie mocno by irytował, w Independence Day jest postacią, której nie da się nie lubić.
Drugą ważną sprawą jest fabuła. Pomimo tego, że wiedziałam, jak Dzień Niepodległości się skończy, kto przeżyje, a kto zginie, to oglądanie filmu i tak było emocjonujące. Żarty – bawiły, sceny akcji – cieszyły, a dramatyczne momenty – smuciły. Kilka razy złapałam się na tym, że trzymałam kciuki za niektórych bohaterów, choć wiedziałam, że czeka ich szczęśliwie zakończenie.
I na koniec: efekty specjalne. Pod tym względem Dzień Niepodległości zalicza się do filmów, które prezentują się lepiej od wielu współczesnych produkcji. I nikomu nie udało się wysadzić Białego Domu tak ładnie, jak Emmerichowi.
Co dalej?
Nie wiem, czy musiałam dorosnąć, żeby Dzień Niepodległości mi się spodobał, czy też zadziałał tu upływ czasu i na wiele elementów filmu spojrzałam z przymrużeniem oka, na zasadzie „ach, te szalone lata dziewięćdziesiąte!” (uzbrojeni w macki kosmici, którzy wtedy prawdopodobnie przerażali widzów, dziś wydają mi się śmieszni). Ważne jest to, że obejrzenie Independence Day przyniosło mi niespodziewaną frajdę.
Jeszcze wczoraj jedynym, co sprawiało, że wybierałam się do kina na drugą część filmu było to, że występuje w nim William Fichtner*. Dziś, po obejrzeniu pierwszego Dnia Niepodległości, niczym Osiołek ze Shreka krzyczę „ja chcę jeszcze raz!” i nie mogę się doczekać jutrzejszej premiery.
Nie chcę tutaj gdybać nad tym, czy nowy Independence Day** będzie dobrym filmem. Chciałabym, żeby był, ale obstawiam, że będzie to jedna z tych produkcji, która spodoba się tylko połowie widzów. Chciałabym też, żeby IDR*** spodobał się mnie – i to w trakcie oglądania, a nie dwadzieścia lat po premierze. A jeśli i to nie nastąpi, to pozostaje mieć nadzieję, że przynajmniej Fichtner da popis swoich umiejętności aktorskich****.
* Obstawiam (bardzo optymistycznie), że Fichtner będzie widoczny na ekranie przez około kwadrans, z czego przez połowę czasu będzie w milczeniu stał na drugim planie.
** Konia z rzędem temu, kto potrafi bez posiłkowania się Google lub innym IMDb zapisać angielski podtytuł sequela.
*** Nie mam zamiaru męczyć się i pisać tego skomplikowanego, amerykańskiego podtytułu, a polski mi się nie podoba.
**** W końcu nikt nie potrafi w milczeniu stać na drugim planie tak dobrze, jak Fichtner – nomen omen mistrz drugiego planu.
Jedna mądra i jedna głupia uwaga na koniec
W 1996 roku, bohater grany przez Jeffa Goldbluma, z uporem maniaka namawiał innych do recyklingu i dbania o środowisko. Smutne jest to, że dwadzieścia lat później wielu ludzi wciąż nie wie, jak segregować śmieci i ma w nosie ochronę przyrody.
Natomiast grany przez Willa Smitha kapitan Steven Hiller nie pojawi się w sequelu, a jego nieobecność wyjaśniono tak, że dzielny żołnierz zginął wiele lat wcześniej w wypadku lotniczym. Ale tak sobie myślę: co, jeśli Hiller nadal żyje, jego śmierć została ukartowana i – ponieważ świetnie mu szło walczenie z kosmitami – został zatrudniony w supertajnej agencji monitorującej przebywające na naszej planecie istoty pozaziemskie (ta supertajna agencja nazywa się w skrócie MiB). Wiem, brzmi to szalenie, jednak świetnie wpisuje się w moją teorię Multifandomowej Historii Ludzkości*. A co wy o tym myślicie? Czy dzielny kapitan Hiller biega teraz po Nowym Jorku w garniturze, walczy z kosmitami i okazjonalnie wymazuje ludziom pamięć, czy też spotkało go coś innego? I przy okazji – jak wspominacie pierwszy Dzień Niepodległości? Czy produkcja nie obchodziła was tak samo, jak mnie, czy wręcz przeciwnie – jest to kultowy film waszego dzieciństwa i znacie na pamięć zagrzewającą do boju przemowę prezydenta? Nie bójcie się napisać w komentarzu!
* Tak, w tym rozumowaniu są pewne luki, ale wynikają one stąd, że podobnie jak w każdej innej teorii spiskowej – nie znamy wszystkich elementów układanki.
Dzień Niepodległości możecie kupić między innymi w tych sklepach:
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: JoBlo Posters