
Filmy Przeróżne, Prosto z Kina:
Kiedy książka zabija wyobraźnię
Osobliwy dom pani Peregrine / Miss Peregrine’s Home for Peculiar Children
przewidywany czas czytania: 3 minuty
Po zobaczeniu pierwszego zwiastuna Osobliwego domu pani Peregrine pomyślałam „wow, nie mogę się doczekać premiery”. Ciekawość zżerała mnie tak bardzo, że sięgnęłam po książkę, na podstawie której powstał film. Powieść była bardzo dobra. Jednak po jej przeczytaniu z żalem stwierdziłam, że nie da się z niej zrobić dobrej ekranizacji.
Teraz jestem już po seansie filmu. I ech, jak ja nie lubię mieć racji!
Między wierszami
Opisy książki mówią, że opowiada ona o X-Menach w wiktoriańskim stylu, czyli o gromadce obdarzonych niezwykłymi zdolnościami, Osobliwych dzieci, które mieszkają w tajemniczym domu, na angielskiej wysepce, w czasie II wojny światowej. Ale jak wiadomo, reklamom nie należy ufać, a powyższe streszczenie fabuły nie jest do końca prawdziwe.
Tytułowy dom pani Peregrine pojawia się dopiero w połowie (no, może w 1⁄3) powieści. Wcześniej głównym tematem jest żałoba po utracie bliskiej osoby, rodzice, którzy nie rozumieją swoich dzieci i dzieci, które nie rozumieją rodziców. Całość jest bardziej obyczajowa niż fantastyczna. Akcja toczy się powoli, liczy się przede wszystkim to, co dzieje się w głowie głównego bohatera – nastoletniego Jake’a – oraz rozterki, jakie chłopak przeżywa. Podobno książka jest skierowana do nastoletnich czytelników, ale moim zdaniem młodsze osoby lektura może znudzić, ponieważ poruszane w niej tematy lepiej zrozumieją osoby bardziej dorosłe (ale jeszcze nie stare ;).
Kiedy Jake w końcu odkrywa Osobliwy dom, akcja nieco przyśpiesza, a fabuła staje się bardziej fantastyczna. Ale to, co najważniejsze, wciąż dzieje się w tle – autor porusza pewne tematy, ale ich nie rozwija, dzięki czemu pozostawia czytelnikowi pole do własnych przemyśleń i interpretacji.
To wszystko powoduje natomiast, że żeby oddać na filmie klimat Osobliwego domu pani Peregrine, trzeba by nakręcić dramat obyczajowy. Tymczasem Tim Burton (co widać chociażby na zwiastunie) skupił się na wątkach fantastyczno-przygodowych, których w powieści nie było dużo.
Za mało, zbyt wierna ekranizacja
Tim Burton nie mógł więc dokładnie przenieść na ekran tego, o czym był książkowi Osobliwy dom pani Peregrine. Żeby nie przynudzać do minimum ograniczył tematy obyczajowe. Wątek żałoby Jake’a po stracie dziadka został zaprezentowany w kilka minut i zupełnie pozbawiony emocji. Podobnie odkrywanie domu pani Peregrine – w powieści trwało to kilka tygodni, Jake najpierw niedowierzał temu, co widział, potem powoli zdobywał zaufanie Osobliwych dzieci, zaprzyjaźniał się z nimi i dowiadywał o ich supermocach. W filmie chłopak po prostu dostał się do domu pani Peregrine i stwierdził „super, więc jesteście prawdziwi… Aha, nie musicie się przedstawiać, bo znam was wszystkich z opowieści dziadka”.
Z drugiej strony, po wycięciu wszystkich „nudnych” elementów twórcy filmu postanowili niemal zupełnie nie zmieniać niczego innego. Ale jak już pisałam, w powieści wątek fantastyczny był tylko dodatkiem, czyli nie było go wiele. A z pustego i Salomon nie naleje, Tim Burton także nie. I właśnie dlatego ekranizacja się nie udała – film został obdarty z osobliwego klimatu i nie wypełniono tej pustki niczym nowym.
Co więcej to, jak bardzo trzymanie się książkowego oryginału ograniczało wyobraźnię reżysera, widać w finale. Zakończenie bowiem było zupełnie inne niż w powieści. I dopiero w nim zaczęło się dziać coś ciekawego!
Innymi słowy, film byłby dobry, gdyby Burton wyrzucił książkę do kosza, wcześniej jej nie czytając i ekranizację oparł na tym, co jest napisane w jej streszczeniu. Czyli o X-Menach w wiktoriańskim stylu.
Film, którego nie było
To, co napisałam poniżej, w całości jest spoilerem (którego nie chce mi się zakrywać), więc czytacie go na własną odpowiedzialność.
Książka skończyła się tak, że pętla czasowa, w której znajdował się dom pani Peregrine, została zamknięta i wszyscy, razem z Jakem utknęli w 1944 roku. W filmie po zamknięciu pętli Jake znalazł się we współczesności, a potem, wykorzystując inne istniejące pętle czasowe, postanowił wrócić do Osobliwych dzieci w 1944 roku. W jednej, trwającej jakąś minutę scenie pokazano, jak wyglądała jego, pełna przygód, podróż. I wiecie co? Te kilka ujęć to najbardziej „Burtonowy” moment filmu!
Ta jedna scena podobała mi się tak bardzo, że pomyślałam „chrzanić Osobliwe dzieci! Ja chcę zobaczyć, pełnometrażowy, dwugodzinny film o Jake’u cofającym się w czasie!” Oczywiście taki film nigdy nie powstanie, a szkoda, bo byłby o niebo lepszy od tego, co obecnie możemy oglądać w kinie.
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: Facebook Fanpage