Są trzy typy filmów kultowych. Pierwsze to takie, które nie były popularne zaraz po premierze i zyskały ją dopiero, kiedy „odkrył je” internet (tak było na przykład z Fight Club). Drugie teraz są kultowe tak samo, jak w czasach analogowych. Natomiast trzecie, kiedyś cieszyły się większą popularnością, niż obecnie. I choć nie popadły w całkowite zapomnienie i można je czasem zobaczyć w telewizji, w sieci raczej nie uświadczymy wielu cytatów, memów oraz fanowskiej twórczości związanej z tymi dziełami.
Dziś opowiem wam o jednym z filmów tego trzeciego rodzaju. Bo jeśli chodzi o twórczość Jamesa Camerona, inni mogą chwalić go za Terminatora, Obcego, Titanica lub Avatara. Dla mnie największym dziełem tego reżysera zawsze będzie Otchłań.
UWAGA! Tekst zawiera spoilery, których nie zakrywam, ponieważ zakładam, że znacie fabułę Otchłani.
UWAGA, UWAGA, UWAGA!!! Na końcu wpisu znajduje się niespodzianka zupełnie niezwiązana z dzisiejszym tematem. Zerknijcie na nią koniecznie. 🙂
Magia kina
Pamiętam, jakby to było wczoraj. Nie wiem dokładnie, ile miałam wtedy lat – może jeszcze chodziłam do przedszkola, może już do podstawówki. W każdym razie, w środku nocy obudzili mnie wtedy rodzice:
– Asiu, musisz coś zobaczyć! – stwierdzili i posadzili mnie przed telewizorem.
Nie wiedziałam, o co chodziło w filmie, który był emitowany, ani gdzie rozgrywała się jego akcja. To jednak nie miało znaczenia. W scenie, którą oglądałam, wstęga wody, niczym wąż boa, unosząc się w powietrzu, zaglądała do różnych pomieszczeń. Ludzie, którzy zaobserwowali to dziwne zjawisko, najpierw bali się, potem byli zaskoczeni, a na końcu zaciekawieni, ponieważ odkryli, że wstęga wody nie chce zrobić im krzywdy. Z resztą wstęga próbowała pokazać, że jest przyjazna – zmieniła się w twarz jednej z bohaterek i uśmiechnęła do niej.
A potem jeden z tych ludzi, którzy bali się wodnej wstęgi, zamknął gródź, tym samym „zabijając” wstęgę i brutalnie przerywając magię całej sceny.
– Dlaczego on to zrobił?! – zapytałam rodziców, nie kryjąc oburzenia.
– Ponieważ się bał. – wyjaśnili, ucząc mnie tym samym, że nieznane trzeba spróbować poznać, a nie zniszczyć. – Okey, wystarczy oglądania, wracaj do łóżka!
Wspominam o tym, ponieważ ta scena miała ogromy wpływ na moją wyobraźnię i była jedną z tych rzeczy, które sprawiły, że zapałałam miłością do kina. Do dzisiaj, kiedy ją oglądam, moje serducho bije szybciej. I sprawia, że całą Otchłań (którą od początku do końca obejrzałam dopiero kilka lat później) darzę olbrzymim sentymentem.
Kosmos na dnie oceanu
W Otchłani James Cameron wziął znane nam elementy i złożył je w nowy, wcześniej niewykorzystywany sposób. Akcja filmu mogłaby się rozgrywać w przestrzeni kosmicznej, ale dzieje się na dnie oceanu. Zwykle w takiej sytuacji mielibyśmy do czynienia z łodzią podwodną, tutaj mamy cywilną, podwodną platformę wiertniczą – Deep Core. Przestrzeń i zagrożenia związane z tym miejscem będą jednak znajome każdemu, kto widział przynajmniej jeden film o łodziach podwodnych. Ciasne, klaustrofobiczne pomieszczenia, niebezpieczeństwo tego, że jakaś sekcja platformy wiertniczej zostanie zalana, i że drzwi grodzi automatycznie zamkną się bohaterom przed nosem. Dźwięk sonaru, który pika coraz szybciej, zwiastując zbliżające się niebezpieczeństwo – ale w Otchłani nie będzie nim śmiercionośna torpeda, tylko opadający na dno, kilkutonowy dźwig. I to poczucie odcięcia od świata – czy ratunek zdąży na czas, zanim bohaterom zabraknie tlenu lub zamarzną na śmierć? Na szczęście w odróżnieniu od marynarzy na łodzi podwodnej, załoga Deep Core nie jest całkowicie skazana na siedzenie w zamkniętych pomieszczeniach. Bohaterowie mają batyskafy i skafandry do nurkowania, dzięki którym – trochę, jak astronauci w kosmosie – mogą wyjść na zewnątrz.
Do tego wszystkiego w filmie pojawiają się tajemnicze, świecące stworki zamieszkujące dno oceanu. Niby kosmici, ale nie do końca, bo przecież pochodzą z Ziemi. Powiedzmy sobie szczerze, Obcy oraz inne stworki z filmów science-fiction może i są interesujące, ale o żadnych z nich nie pomyślimy tak, jak o istotach z Otchłani: „a co, jeśli one istnieją naprawdę?”
Love story, jakich mało
W Hollywood perypetie sercowe bohaterów ściśle zależą od ich wieku. Szalone romanse przeżywają głównie nasto- i dwudziestolatkowie. Trzydziesto- i czterdziestolatkowie są albo zabieganymi karierowiczami zaniedbującymi swoje rodziny, albo rozwodnikami. O dziwo, pięćdziesięcio- i więcej latkowie, zwykle żyją w mniej lub bardziej szczęśliwych związkach małżeńskich (jak to jest możliwe?!).
Otchłań pod tym względem znów jest sztampowa (Bud i Lindsey Brigman są w trakcie rozwodu), a nawet bardzo sztampowa (Brigmanowie ponownie się w sobie zakochują), Cameron jednak doprowadził ten oklepany wątek do perfekcji. Motywy, które w innych filmach mogłyby się wydawać głupie (obrączka ratująca Budowi życie), przeszarżowane (scena reanimacji Lindsey) lub ckliwe (Brigman wie, że zaraz umrze, więc wyznaje żonie, że ją kocha), tutaj wcale takie nie są.
Oczywiście nic z tego by nie zagrało, gdyby nie świetnie dobrani aktorzy. Ci pasowali do siebie nawet pod względem aparycji: Mary Elizabeth Mastrantonio z jej filigranową urodą świetnie kontrastowała z szorstkim wyglądem Eda Harrisa. Pomijając jednak tą kwestię – Harris i Mastrantonio już solo są fantastycznymi aktorami, a wspólnie stworzyli niezapomniany duet. Kiedy grali, że się nienawidzą, to choć obydwoje byli oszczędni w gestach – z ekranu leciały iskry (a co, jeśli sztorm w filmie wywołały ich negatywne emocje?). Gdy między ich bohaterami doszło do zawieszenia broni widać było, że choć wiele ich dzieliło, obydwoje ciągle się kochali. I czuli w swoim towarzystwie swobodnie, dokładnie tak, jak ludzie którzy byli przez pewien czas małżeństwem. Urocza jest scena, w której pani Brigman mówi do śpiącego męża „obróć się na bok, bo chrapiesz” – niby drobnostka, ale właśnie dzięki takim niuansom udaje się dostrzec, co czuje do siebie para bohaterów. A potem Cameron zaserwował nam serię ekstremalnych scen, podczas których jeszcze dobitniej pokazał miłość państwa Brigman i przy okazji dał Mastrantonio i Harrisowi możliwość pełnego zaprezentowania swoich zdolności aktorskich. Jest więc pełna napięcia scena w tonącym batyskafie, ściskający serce moment reanimacji i przejmująca sekwencja, podczas której pan Brigman nurkuje do tytułowej otchłani. Wszystkie one, nawet oglądane po raz enty z kolei, cały czas budzą emocje. Aż dziw bierze, że ani Cameron, ani Mastrantonio i Harris nie dostali za Otchłań żadnej nagrody. Moim zdaniem przynajmniej Mary Elizabeth Mastrantonio powinna otrzymać za swój występ tyle złotych statuetek, ile to tylko było wtedy możliwe (no, może poza Złotą Maliną)!
Upływ czasu nie ma znaczenia
Zawsze powtarzam, że czas najlepiej weryfikuje jakość filmów. Jeśli wiele lat po premierze, jakąś produkcję ciągle ogląda się świetnie, oznacza to, że jest naprawdę niezła. Filmy science-fiction oraz fantasy mają tu jednak pod górkę, ponieważ efekty specjalne w nich zastosowane, nawet jeśli w dniu premiery były innowacyjne, po wielu latach mogą mocno się zestarzeć. Dlatego, jeśli także pod tym względem film przechodzi próbę czasu, moim zdaniem można go nazwać arcydziełem.
W Otchłani zdarzają się momenty, w których coś jest nie tak. Niektóre sceny z batyskafami były kręcone w technice poklatkowej i to widać. A tam, gdzie zastosowano CGI czasem da się zauważyć, że aktorzy byli kręceni na bluescreenie. Nie są to jednak rzeczy, które mocno kłują w oczy i na pewno nie psują frajdy podczas seansu. Co więcej, wspomniana scena z wodną wstęgą cały czas prezentuje się świetnie i zachwyca równie mocno, jak chociażby dinozaury w Parku Jurajskim. Innymi słowy, panowie od efektów specjalnych – spisaliście się znakomicie!
Wersja zwykła, czy rozszerzona?
Otchłań trafiła do kin w 1989 roku, natomiast w 1993 roku wypuszczono rozszerzoną wersję filmu. Która z nich jest lepsza? Ciężko jest mi to jednoznacznie ocenić.
Plusem wersji rozszerzonej, jest oczywiście większa ilość scen. Dzięki nim można lepiej poznać załogę Deep Core oraz życie na podwodnej platformie wiertniczej. Rozmowy państwa Brigman są dłuższe i mocniej podkreślają, co dzieli i łączy tych bohaterów. Ciarki wywołuje scena przeszukiwania zatopionej łodzi podwodnej, w której widzimy ciała martwych marynarzy (nie było ich widać w wersji kinowej).
Głównym powodem wydania reżyserskiej wersji Otchłani było to, że krytykom nie przypadło do gustu zakończenie, które zobaczyli w 1989 roku. W wersji rozszerzonej w finale nie tylko pojawiło się więcej scen, ale też zyskał on zupełnie inny wydźwięk. I z tym właśnie mam dość duży problem. W wersji kinowej podwodni kosmici byli bowiem pacyfistycznymi istotami, które biernie przyglądały się poczynaniom ludzi. W wersji reżyserskiej stworki wywołały gigantyczne fale tsunami, które zawisły nad największymi miastami świata, mówiąc tym samym „jeśli wy wysadzicie nas, to my zniszczymy was”. Wielu osobom to rozbudowane zakończenie podoba się bardziej, ale mnie ono nie przekonuje, właśnie z powodu tego, że kosmici z głębin przestali być pokojowo nastawieni. A przy okazji, wywołane przez nich fale tsunami prezentują się koszmarnie źle!
Rozszerzone zakończenie serwuje nam też sceny (chyba?) z Los Angeles, których głównym bohaterem jest irytujący i stereotypowy do granic możliwości reporter. Facet wygląda, jakby wzięli go z innego filmu, zupełnie nie pasuje do reszty postaci, które widzimy w Otchłani. Co więcej, wstawki z jego udziałem pojawiają się w trakcie spotkania Brigmana z istotami z głębin, przez co psują magię tamtej sceny.
Który więc wariant filmu wybrać? Polecam wam oglądać wersję reżyserską, ale w chwili, w której Brigman zostaje uratowany przez podwodnych kosmitów, przełączyć się na wersję kinową. Wtedy Otchłań jest moim zdaniem najlepsza – wiele zyskuje i niczego nie traci.
Zerknij za kulisy!
W Otchłani interesująca jest nie tylko fabuła, ale także to, jak wszystko zostało nakręcone. Gdyby film powstał dzisiaj, prawdopodobnie przed kamerą aktorzy fruwaliby na linach na tle bluescreenu, a woda zostałaby dodana komputerowo. Na szczęście kiedy kręcono Otchłań, CGI nie było używane na tak szeroką skalę, w efekcie czego sceny kręcone pod wodą, naprawdę były kręcone pod wodą.
Głównym miejscem zdjęć stała się niewybudowana do końca elektrownia atomowa. Silos, w którym miał znajdować się reaktor, przekształcono w dno oceanu z platformą Deep Core i zalano wodą. Podobno dekoracje (już bez wody) stoją w tamtym miejscu do dzisiaj. Przy okazji, nic dziwnego, że nigdy więcej nie powstało dzieło takie, jak Otchłań. Kręcenie pod wodą było tak trudne, kosztowne i nieprzewidywalne, że prawdopodobnie żadne studio filmowe nigdy więcej nie podejmie się wyprodukowania czegoś podobnego.
Przed rozpoczęciem zdjęć aktorzy (oraz prawdopodobnie większość ekipy filmowej) przeszli kurs nurkowania. I nie mieli łatwej pracy, ponieważ Cameron do minimum ograniczył udział kaskaderów. Kiedy więc widzimy scenę, w której Ed Harris płynie ciągnąc za sobą, pozbawioną maski tlenowej Mary Elizabeth Mastrantonio, to naprawdę jest Harris i Mastrantonio. Co prawda aktorzy byli przez cały czas asekurowani przez ekipę nurków wyposażonych w dodatkowe maski tlenowe, jednak pomimo ich opieki Ed Harris oraz kilka innych osób prawie się utopiło.
Ciekawie wyglądała też sprawa różowego płynu do oddychania. Otóż w scenie, w której działanie substancji było pokazywane na szczurze, płyn był prawdziwy, zwierzak naprawdę został w nim zanurzony i oddychał „pod wodą”. Natomiast w scenach, w których Ed Harris pływał w skafandrze z różowym płynem do oddychania – substancja nie była już prawdziwa, aktor miał w hełmie zwykłą, różową wodę. I kiedy musiał zaczerpnąć oddechu, otwierał szybę w masce i dostawał tlen od innego nurka (właśnie podczas kręcenia tych scen, aktor prawie utonął).
Wstrząsające są kulisy powstawania sceny reanimacji pani Brigman. Obecnie, za sprawą Gry o Tron oraz innych, podobnych produkcji nas, widzów, nie dziwi widok roznegliżowanych aktorek, a samych aktorek to, że wymaga się od nich, by rozebrały się przed kamerą. W latach osiemdziesiątych, zarówno twórcy filmów, jak i ich odbiorcy byli dużo bardziej wrażliwi. Wspomnianą scenę reanimacji, Cameron kazał odgrywać aktorom wielokrotnie i cały czas był niezadowolony z efektu. Doprowadziło to do tego, że w pewnej chwili Mastrantonio nie wytrzymała, powiedziała reżyserowi, że aktorzy nie są zwierzętami i na resztę dnia opuściła plan filmowy.
Zabawne jest natomiast słuchanie, jak aktorzy wspominają kręcenie sceny ze wstęgą wody. Wszyscy śmieją się, jak absurdalnie się czuli, kiedy musieli udawać, że widzą coś, czego nie było. Z perspektywy czasu, te wypowiedzi bawią jeszcze bardziej – w obecnej chwili kręcenie scen, w których aktorzy muszą „współgrać” z CGI jest czymś zwyczajnym.
Być może zastanawiacie się, skąd wiem to wszystko, co napisałam powyżej. Otóż na temat dzieła Camerona nakręcono film dokumentalny, Under Pressure, który jest pełen takich właśnie ciekawostek. Polecam wam go obejrzeć – gwarantuję, że będziecie pod gigantycznym wrażeniem, kiedy dowiecie się, jak powstała Otchłań.
A może nie tak do końca zapomniany?
Pierwsze recenzje Otchłani nie były najlepsze. Film nie był co prawda finansową klapą, ale też nie zarobił na sobie tak dobrze, jak spodziewało się tego studio filmowe. Nie wiem, jaki stosunek to dzieła Camerona mieli i mają widzowie w innych krajach, wydaje mi się natomiast, że w Polsce zawsze cieszyło się ono dużym uznaniem.
Na wstępie napisałam, że Otchłań jest jedną z tych produkcji, które w internetowym świecie nie są tak bardzo kultowe, jak na to zasługują. Z drugiej jednak strony, nie liczy się ilość, tylko jakość. A większość internetowych opinii brzmi podobnie – jeśli już ktoś wspomina o Otchłani, podobnie jak ja stwierdza, że jest to najlepsze dzieło Camerona i jeden z lepszych filmów science-fiction, jakie kiedykolwiek powstały. A Obcy, Terminatory, Avatary oraz inne Titaniki nie dorastają mu do pięt.
Niespodzianka!
Tak jak obiecałam, teraz będzie miła wiadomość zupełnie nie związana z Otchłanią. Otóż zrobiłam ankietę, w której możecie ocenić wygląd i funkcjonowanie Dyrdymałów, udzielić mi wskazówek dotyczących paru innych rzeczy oraz odpowiedzieć na kilka nietuzinkowych pytań. Zapraszam do jej wypełnienia – obiecuję, że się wam spodoba!
Głębię możecie kupić między innymi w tych sklepach:
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: The Dissolve