
Filmy Przeróżne, Prosto z Kina:
Apokalipsy nie było
X-Men Apocalypse
przewidywany czas czytania: 5 minut
Uwielbiam X-Men First Class oraz X-Men Days of Future Past. Dlatego zaniepokoiły mnie pierwsze, niezbyt pochlebne, recenzje X-Men Apocalypse. Z tą masą obaw wybrałam się w piątek na nocny maraton filmowy z X-Menami. Wielkim plusem takich imprez jest to, że najnowszą odsłonę serii ogląda się mając w pamięci świeżo obejrzane poprzednie części. Poza tym premierowy film jest poddawany dodatkowej próbie sprawdzającej, czy nie uśpi widza o czwartej nad ranem. Tym razem nie tylko nie zasnęłam, ale też wyszłam z kina całkiem zadowolona, bo jak się okazuje X-Men Apocalypse nie jest aż tak straszny, jak go recenzują.
UWAGA! Wpis zawiera drobne, „ocenzurowane” spoilery.
Trzecie części nigdy nie są dobre?
W porównaniu z poprzednimi dwoma filmami, X-Men Apocalypse jest mniej dynamiczny, fabuła skupiała się bardziej na dialogach, niż mordobiciu. Z tego powodu produkcja może się wydawać trochę nudna i przegadana. Ale czy to na pewno jest minus?
Dla mnie największą siłą X-Menów zawsze było to, że za parawanem efektownych pokazów supermocy, kryły się rozważania o tolerancji i samoakceptacji. Tak było i tym razem, przez co wcale nie odebrałam X-Men Apocalypse gorzej od pozostałych filmów (choć daleko mu do mojego ulubionego First Class).
X-Meni 2.0
First Class pokochałam między innymi za to, że nowa seria nie odcinała kuponów od starej, tylko brała znane nam postaci i robiła im upgrade do wyższego poziomu. To samo ma miejsce w X-Men Apocalypse. Jeśli lubicie poprzednie, starsze wcielenia Jean Grey*, Cyclopsa, Nightcrawlera lub Storm, te nowe także przypadną wam do gustu. A jeśli z jakiegoś powodu nie przepadaliście za wcześniejszymi wersjami tych bohaterów, na pewno pokochacie ich młodsze odpowiedniki.
* Wiem, że to głupie, ale obstawiam, że w internecie za jakiś czas pojawi się wideo pokazujące, że (grana przez Sophie Turner) Jean Grey ma koszmary, bo śni o Grze o Tron.
Hello, old friend
Przeczytałam kilka recenzji stwierdzających, że Mistique i Magneto niezbyt się w tym filmie udali. Jestem zupełnie innego zdania!
Uwielbiam Jennifer Lawrence w roli Mistique, a jej postać, która w Days of Future Past nieco mnie irytowała, tym razem wyszła na prostą. Do tego stopnia, że spokojnie mogłaby stać się główną bohaterką następnego filmu.
Michael Fassbender także spisał się na medal. Aktor nie musi niczego mówić – w samym tylko spojrzeniu potrafi zawrzeć wszystko, co trapi jego bohatera. W jego oczach widać rozpacz, gniew, zmęczenie, rozczarowanie i jednoczesną pustkę. Gdyby taki Magneto stanął mi na drodze nie wiedziałabym, czy facet pragnie mnie zabić, czy może potrzebuje kogoś, kto by go przytulił i pocieszył. A może jedno i drugie? W każdym razie – uwielbiam wewnętrznie skonfliktowanych bohaterów, a Magneto Fassbendera zawsze był i wciąż jest jedną z moich ulubionych postaci tego typu.
Ale kim byłby Magneto bez Profesora X?! James McAvoy także nie zawodzi. W tym przypadku wrócił bohater, którego znamy z First Class. Czyli z jednej strony jest to postać mądra, dobra i opanowana, ale z drugiej – wyluzowana i bardzo ludzka. Widać to na przykład przy pierwszym spotkaniu z Moirą (w tej roli, jak zawsze fantastyczna Rose Byrne), gdzie Profesor X traci całą swoją wyniosłość i staje się uroczo nieporadnym Charlesem. McAvoy bardzo dobrze spisał się także podczas finałowej bitwy – sceny, które musiał zagrać bardzo łatwo można było przeszarżować, ale nic takiego nie nastąpiło.
I na koniec – Quicksilver. Chłopak znów ukradł cały film! Poza tym bardzo podobało mi się to, że koniec końców nie powiedział Magneto, że jest jego synem. I dobrze, bo gdyby to zrobił, film stałby się niepotrzebnie ckliwy.
Henryk z Pruszkowa
Na początku filmu dość duża część akcji dzieje się w Polsce, gdzie ukrywa się Henryk, czyli Magneto. I sceny te wypadają nieźle, choć do ideału sporo im brakuje. Scenarzyści oblali test ze znajomości geografii Polski – akcja dzieje się w hucie stali w Pruszkowie (a tam przecież nie ma żadnej huty). Natomiast postarano się jeśli chodzi o scenografię i kostiumy – PRL-owska Polska na prawie każdym ujęciu wygląda, jak PRL-owska Polska (i miło popatrzeć na Fassbendera-hutnika).
Gorzej wypadają kwestie językowe. Nie będę krytykować Fassbendera, któremu mówienie po polsku czasem wychodziło lepiej, a czasem gorzej. No i bawiło mnie to, że gdy Magneto musiał powiedzieć coś istotnego – mówił to po angielsku. Gorzej wypadli pozostali aktorzy. Słychać, że niektórzy są polskiego pochodzenia (jak na przykład żona Magneto), a inni (chyba podobnie, jak Fassbender) nigdy wcześniej z naszym językiem nie mieli nic wspólnego. Z tego powodu prawie każda wypowiedziana przez „polaków” kwestia wywoływała śmiech na sali kinowej. Co więcej kłopotliwe było, że niektóre postaci (na przykład córka Magneto) mówiły tak niewyraźnie, że chętnie zobaczyłabym napisy, tłumaczące ich słowa.
I jeszcze taka drobna, ale fajna sprawa. Gdy akcja przeniosła się do Auschwitz, miejsce to było podpisane po prostu „Auschwitz”, a nie „Auschwitz, Polska”. Niby głupota, ale cieszy mnie, że twórcy napisów zdecydowali się na coś takiego.
Wściekły Rosomak
W filmie na moment pojawił się Hugh Jackman. I pokazano nam nową (trzecią w historii filmowych X-Menów) wersję ucieczki Wolverina z placówki wojskowej, w której nasz Rosomak został uzbrojony w szkielet z adamantium i stracił wspomnienia. Te kilka scen wypadło bardzo dobrze. Zarówno rozwścieczony Wolverine rozszarpujący każdego, kto stanął mu drodze, jak i końcowe spotkanie z Jean Grey*, która przypomina mu, kim jest. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego niektórym recenzentom cameo Jackmana się nie podobało.
* Przypominam, że przyszłość została zresetowana w Days of Future Past, dlatego nie można tu wytykać błędu, że skoro Jean Grey spotkała Wolverina w młodości, to powinna go pamiętać później (czyli w trylogii X-Men).
Nieco inna apokalipsa
Tytułowy Apocalypse nie jest interesującym bohaterem, a wcielający się w niego Oscar Isaac nie miał pola do popisów aktorskich. Nie należy jednak tej postaci mocno krytykować, bo na tle innych złoczyńców z ekranizacji komiksów, Apocalypse wpisuje się w średnią. Zdarzały się czarne charaktery jakościowo gorsze od niego.
Podobało mi się natomiast znaczenie finałowej bitwy. Na pierwszy rzut oka stawką był los ludzkości, ale jak to często u X-Menów bywa – między wierszami działy się ciekawsze rzeczy. I tak naprawdę walka toczyła się o ciało, umysł (i duszę?) Profesora X*. Bardziej metaforycznie był to także bój o duszę Magneto. A w przypadku niektórych mutantów, chodziło o walkę z ich własnymi słabościami.
Do gustu przypadła mi także symbolika. To, że Apocalypse, który miał zniszczyć świat przy pomocy czterech jeźdźców, został pokonany przez czterech mutantów.
* Swoją drogą: podobał mi się powód, z jakiego Charles stał się łysy.
Lepsze, niż Civil War
Kilka dni temu zachwycałam się nowym Kapitanem Ameryką. Rzecz w tym, że nie chciałoby mi się ponownie iść do kina na Civil War. W przypadku X-Men Apocalypse jest zupełnie inaczej.
X-Meni byli w podobny sposób jak Civil War przegadani, ale mieli w sobie znacznie większy ładunek emocjonalny. Gdyby w Civil War w grę nie wchodził Bucky – Kapitan Ameryka i Iron Man prawdopodobnie jakoś by się dogadali. W przypadku X-Menów Profesor X i Magneto zawsze będą jednocześnie wrogami i przyjaciółmi, trochę niczym Yin i Yang. Poza tym, kiedy Stark dowiedział się, kto zabił jego rodziców, to choć rozumiałam jego rozpacz, jednocześnie wydawało mi się trochę niewiarygodne, ze po ponad dwudziestu latach Tony nie potrafił podejść do sprawy bardziej na chłodno. W porównaniu z tym, świeży żal Magneto był przejmujący i prawdziwy.
Swoją drogą: X-Meni są bardziej płaczliwi od Avengersów, ale to wcale gorzej o nich nie świadczy. A zabeczany Fassbender albo McAvoy chwytają za serce, jak nikt inny. Wątpię, czy podobna sztuczka udałaby się któremuś aktorowi z Avengersów (no może poza Robertem Downey Jr.).
Podsumowując, X-Men Apocalypse bardzo mi się podobał i nie rozumiem tak mocnej krytyki tego filmu. Podejrzewam, że produkcja znajdzie równie dużo zwolenników co przeciwników. I dobrze – w końcu takie filmy są ciekawsze od tych, które większość widzów okrzyknęła dobrymi lub złymi. Co więcej, to oznacza, że nie powinniście zdawać się na recenzentów i zobaczyć film na własne oczy, by wyrobić sobie o nim opinię. Co mocno polecam wam zrobić!
Brawa dla Bonarki
Na koniec słówko o samym nocnym maratonie, bo dobre rzeczy należy chwalić.
Maraton w Cinema City w Bonarce nie był oficjalnym ENEMEF-em, bo te odbywają się w Multikinie. Ale wypadł o niebo lepiej od oryginału. Mniejsza sala, niż w Multikinie sprawiła, że widzów było mniej, a co za tym idzie zarówno kolejki do toalety, jak i do bufetu prawie nie istniały. Poza tym, w odróżnieniu od Multikina, pomiędzy filmami nie puszczano długich, irytujących bloków reklamowych. No i przed wejściem do sali kinowej nie stało dwóch ochroniarzy, którzy każdemu robiliby rewizję osobistą i sprawdzali, czy nie wnosi własnych przekąsek.
Innymi słowy: brawo, Cinema City! W przyszłości częściej będę chodzić na organizowane przez was maratony filmowe.
X-Men Apocalypse możecie kupić między innymi w tych sklepach:
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: JoBlo Posters