Dyrdymały Filmowo-Serialowe

Dyrdymały Filmowo-Serialowe

oraz inne związane z tym głupoty

Filmy Przeróżne, Prosto z Kina, Wpisy Archiwalne - Blogspot:

Cukierkowy, sztuczny tygrys

Życie Pi / Life of Pi

Przed wybra­niem się do kina, prze­czy­ta­łam książ­kę. Powieść bar­dzo mi się podo­ba­ła i para­dok­sal­nie, to wła­śnie oka­za­ło się być pro­ble­mem, bo film obej­rza­łam przez pry­zmat wcze­śniej­szej lek­tu­ry. Teraz zacho­dzę w gło­wę, czy ode­bra­ła­bym tą pro­duk­cję ina­czej, gdy­bym nie zna­ła jej papie­ro­we­go pier­wo­wzo­ru. Bo choć ekra­ni­za­cja Życia Pi nie jest dzie­łem złym, to wyda­je mi się, że do książ­ki spo­ro jej brakuje.

Uczta dla oczu?

Zacznij­my od począt­ku. Na napi­sach widzi­my zdję­cia niczym z raj­skie­go ogro­du. Papu­gi, zebry, żyra­fy, hipo­po­ta­my i inne gady pro­wa­dzą sobie spo­koj­ny żywot w pięk­nej, kwit­ną­cej, tro­pi­kal­nej pusz­czy. Już tu mamy przed­smak tego, co cze­ka nas dalej – z jed­nej stro­ny będą to napraw­dę pięk­ne uję­cia, ale z dru­giej, całość będzie w bar­dzo cukier­ko­wych bar­wach. Jak dla mnie, zbyt cukierkowych.

Napi­sy się koń­czą, a my odkry­wa­my, że miej­scem akcji nie jest Eden, ale ogród zoo­lo­gicz­ny, a głów­ny boha­ter – Pi Patel – to syn wła­ści­cie­la tego miej­sca. Dalej w dość tele­gra­ficz­nym skró­cie jest nam przed­sta­wio­ne dora­sta­nie Pi: wyja­śnio­ne skąd wziął swo­ją ksy­wę, jak stał się wyznaw­cą trzech róż­nych reli­gii oraz przede wszyst­kim – w jaki spo­sób zna­lazł się w jed­nej sza­lu­pie ratun­ko­wej z tygry­sem bengalskim.

Ekranizacja (zbyt) idealna

Film jest bar­dzo wier­ną adap­ta­cją książ­ki. Sce­na­rzy­ści doda­li od sie­bie bar­dzo mało, nie­co wię­cej odję­li, ale wyrzu­co­ne zosta­ły głów­nie wąt­ki pobocz­ne, któ­re nie mia­ły więk­sze­go wpły­wu na roz­wój fabu­ły. Moż­na więc powie­dzieć, że jest to ekra­ni­za­cja ide­al­na. Serio, chy­ba nigdy wcze­śniej nie widzia­łam tak dokład­nej adap­ta­cji książ­ki. I w pierw­szych minu­tach oglą­da­nia fil­mu bar­dzo się z tego powo­du cie­szy­łam. Szyb­ko zmie­ni­łam zda­nie, bo mając świe­żo w pamię­ci treść powie­ści, fabu­ła fil­mu niczym mnie nie zaska­ki­wa­ła. I przez to im dalej, tym byłam bar­dziej znudzona.

Zasad­ni­czy pro­blem pole­ga na tym, że w książ­ce bar­dziej od samych wyda­rzeń, liczy­ły się wewnętrz­ne prze­ży­cia i prze­my­śle­nia głów­ne­go boha­te­ra (w koń­cu jak dłu­go moż­na opi­sy­wać, jak sza­lu­pa z chłop­cem i tygry­sem na pokła­dzie dry­fu­je po oce­anie). Tym­cza­sem twór­cy fil­mu, odwrot­nie, sku­pi­li się przede wszyst­kim na poka­za­niu podró­ży przez oce­an oraz zapre­zen­to­wa­niu tego w moż­li­wie jak naj­bar­dziej efek­tow­ny spo­sób. Nie moż­na im tutaj odmó­wić fan­ta­zji, bo od stro­ny wizu­al­nej Życie Pi jest impo­nu­ją­ce. Ale w całej tej histo­rii zabra­kło cze­goś wię­cej, tej głę­bi, któ­rą mia­ła książ­ka. A prze­cież wystar­czy­ło­by czę­ściej puścić z offu głos głów­ne­go boha­te­ra, któ­ry opo­wia­dał nam całą histo­rię i z jego pomo­cą wpleść do fil­mu choć kil­ka ele­men­tów, któ­rych nie dało się oddać przy pomo­cy kamery.

Piękno blue-screenu

Życie Pi, choć zachwy­ca­ją­ce od stro­ny wizu­al­nej, peł­ne jest scen, w któ­rych widać wyge­ne­ro­wa­ne kom­pu­te­ro­wo efek­ty spe­cjal­ne. Kiep­sko pre­zen­tu­ją się zwłasz­cza fil­mo­we zwie­rzę­ta. Nie­ste­ty tech­ni­ka nie stoi jesz­cze na tak wyso­kim pozio­mie, by kom­pu­te­ro­wy tygrys wyglą­dał rów­nie real­nie, jak ten praw­dzi­wy. Gdy­by taki stwór był epi­zo­dycz­nym boha­te­rem jesz­cze jakoś dało­by się go prze­łknąć. Ale kocur gra jed­ną z głów­nych ról i wła­śnie przez to jego nie­re­al­ność szcze­gól­nie rzu­ca się w oczy.

Bola­ło mnie też, że film został ewi­dent­nie dosto­so­wa­ny do młod­szych widzów. Krwa­we sce­ny ocen­zu­ro­wa­no, a prze­cież to wła­śnie one w książ­ce poka­zy­wa­ły tra­gicz­ne poło­że­nie głów­ne­go boha­te­ra. Przy­kła­do­wo w powie­ści zebra kona­ła w strasz­li­wych mękach przez kil­ka roz­dzia­łów i napraw­dę było mi jej szko­da. W fil­mie roz­pra­wio­no się z bied­nym zwie­rza­kiem w kil­ka chwil, zupeł­nie bez­kr­wa­wo, przez co jego śmierć zupeł­nie mnie nie poruszyła.

Nieznani, dobrze dobrani

Nie mogę się docze­pić gry aktor­skiej wystę­pu­ją­cych w fil­mie osób. Każ­da ludz­ka postać pre­zen­to­wa­ła się napraw­dę świet­nie. Twór­cy Życia Pi bar­dzo mądrze wymy­śli­li, by przed kame­rą nie sta­wiać zna­nych gwiazd (Gérard Depar­dieu był jedy­nym wyjąt­kiem). Dzię­ki temu obraz zysku­je na praw­dzi­wo­ści, bo nie myśli­my co chwi­lę „o, znam tego aktora!”

Piękne, ale…

Pod­su­mo­wu­jąc, oglą­da­nie Życia Pi przy­po­mi­na prze­glą­da­nie w por­ta­lu z tape­ta­mi na pul­pit kom­pu­te­ra, gale­rii ze ślicz­ny­mi zdję­cia­mi przy­rod­ni­czy­mi. Począt­ko­wo widok nas cie­szy, ale po pew­nym cza­sie oka­zu­je się, że ład­ne obraz­ki to za mało.

Wciąż zasta­na­wiam się, jak ode­bra­ła­bym film, gdy­bym wcze­śniej nie prze­czy­ta­ła książ­ki. Zachwy­ci­ła­bym się, czy wręcz prze­ciw­nie – wynu­dzi­ła jesz­cze bar­dziej? Czy kibi­co­wa­ła­bym głów­ne­mu boha­te­ro­wi, gdy­bym wcze­śniej nie pozna­ła go lepiej, za spra­wą powie­ści? Napraw­dę chcia­ła­bym umieć odpo­wie­dzieć na te pyta­nia, ale nie potrafię.

Nie­mniej Życie Pi to dobry film. Choć książ­ce nie dora­sta do pięt.


Nie bądź pirat - kliknij tutaj i sprawdź, gdzie tą produkcję możesz obejrzeć legalnie

źró­dło zdję­cia ilu­stru­ją­ce­go wpis: The Mind Reels

Wpis pocho­dzi z poprzed­niej odsło­ny bloga.

Został zre­da­go­wa­ny i nie­znacz­nie zmodyfikowany.

Ory­gi­nal­ny tekst możesz zoba­czyć w ser­wi­sie Blog​spot​.com.