Filmy Przeróżne, Ogólnie Rzecz Ujmując, Wpisy Archiwalne – LiveJournal:
Wiara czyni cuda?
Człowiek, który gapił się na kozy / The Men Who Stare at Goats
Po obejrzeniu filmu Człowiek, który gapił się na kozy długą chwilę siedziałam nieruchomo i wpatrywałam w monitor. Nie miałam jednak zamiaru wyłączyć komputera siłą woli. Po prostu byłam trochę zdezorientowana, nie miałam pojęcia, jak zinterpretować to, co właśnie obejrzałam. A sprawy nie ułatwiał fakt, że nie wiedziałam, w jakim tonie została napisana książka, na podstawie której powstał film.
To skomplikowane
Ostatnio jeden z wykładowców powiedział, że my, bibliotekarze lubimy wszystko komplikować. Miał w tym trochę racji, bo ja uwielbiam gdybać, zastanawiać się, rozdzielać włos na czworo i robić z igły widły. Z Człowiekiem, który gapił się na kozy było podobnie, bo gdy zaczęłam się zastanawiać nad przekazem filmu, w mojej głowie powstało kilka interpretacji i jedna wielka nadinterpretacja – o czym się za chwilę przekonacie.
Kilka nadinterpretacji
Najprostsza interpretacja jest taka: facet usłyszał plotkę o oddziale żołnierzy z paranormalnymi zdolnościami i postanowił napisać o tym książkę. Kropka.
Jednakże, gdyby się nad tym trochę bardziej zastanowić i wziąć pod uwagę:
- przewrotny tytuł filmu,
- pewne wydarzenia wchodzące w skład fabuły,
- losy niektórych bohaterów,
wyjdzie nam interpretacja numer dwa – film (i być może także książka) miał pokazać na jak absurdalne rzeczy amerykański rząd wydaje pieniądze swoich podatników.
Gdy jednak spojrzałam na Człowieka, który gapił się na kozy przez pryzmat głównego bohatera – Boba Wiltona (w którego wcielił się jak zawsze świetny Ewan McGregor), który z niedowiarka stał się najpierw uczniem rycerza Jedi, a potem samym Jedi (swoją drogą – większego nawiązania Gwiezdnych Wojen nie mogli już chyba zrobić), to wyszło mi, że film tak naprawdę opowiada o ludzkiej wierze i o tym jak łatwo tą wiarę stwarzać i nią manipulować.
Historia jest bowiem taka – Wilton spotyka Lyna Cassady’ego (w tej roli George Clooney), który twierdzi, że należał do supertajnego oddziału wojskowego, a dzięki swoim nadprzyrodzonym zdolnościom potrafi między psuć komputery, odnajdywać zaginionych ludzi i zatrzymać bicie serca kozy. Wilton uwierzył w te opowieści, bo znalazł dowody, które je potwierdzały – spotkał ludzi, z którymi pracował Cassady, był świadkiem cudów, których dokonał Lyn i odkrył, że w nim samym także drzemie moc rycerza Jedi.
Problemem są jednak cuda, których dokonywał Cassady. Dla przykładu facet rozwiał chmury siłą woli. Też potrafię coś takiego zrobić. Serio! To znaczy – z chmurą nigdy nie próbowałam, ale słowo daję, jeśli będę wpatrywać się na ptaka siedzącego na płocie lub gałęzi, to po pewnym czasie siłą woli sprawię, że ptak odleci. Zdradzę wam nawet sekret: jeśli wy dostatecznie się skupicie – także będziecie potrafili tego dokonać!
Widzicie więc, na czym polega problem. Cassady dokonywał cudów, które tak naprawdę można nazywać zbiegami okoliczności. Ale Wilton wziął je za przejaw prawdziwej mocy. I uwierzył.
Ostatecznie sceptyków miała przekonać finałowa scena filmu, w której Wilton przeszedł przez ścianę. Tylko, że w tym wypadku także dokonałam odpowiedniej (nad)interpretacji i stwierdziłam, że całość była tylko alegorią, że niemożliwego dokonał duch, a nie ciało Wiltona. Albo jeszcze lepiej: zderzenie z rzeczywistością było tak duże, że ciało zostało w miejscu, a duch pobiegł dalej – z tym, że losów ciała już nam nie pokazano.
I ciągle trzymając się powyższych interpretacji – ostatecznie doszłam do wniosku, że film powstał po to, by zmusić widzów do zastanowienia się nad tym w co wierzą i dlaczego w to wierzą.
Wierzyć, czy nie wierzyć?
Z wiarą jest pewien problem wynikający z definicji samego słowa „wiara”. Wierzymy w końcu w to, czego istnienia nie da się udowodnić. A gdy znajdziemy jakieś dowody – wiara automatycznie zmienia się w wiedzę. Innymi słowy, jeśli ktoś mówi, że wierzy w Boga, bo znalazł dowód na jego istnienie – powinien się moim zdaniem zastanowić, czy naprawdę to, co czuje, wciąż jest wiarą.
A sama wiara – czy nie jest ona jedynie kwestią odpowiedniej interpretacji? Tak jak w tym filmie – jeden powie, że chmury rozwiały się, bo zawiał wiatr i nie miało na nie żadnego wpływu to, że ktoś akurat się w nie wpatrywał. A ktoś inny stwierdzi z kolei – facet rozwiał chmury siłą woli, a nawet jeśli zawiał wiatr – zawirowania powietrza także powstały za sprawą tego obdarzonego niezwykłą mocą człowieka. Albo weźmy przykład bardziej z życia wzięty – co myśli człowiek, którego prawie potrącił samochód? Jeden stwierdzi „uff, ktoś tam na górze nade mną czuwa”, a ktoś inny „dzięki dobremu refleksowi zdążyłem odskoczyć w ostatniej chwili”.
Chcecie wiedzieć, w co ja wierzę? Wierzę w to, że wiele zależy od nas. Że jeśli założymy, że czuwa nad nami jakaś wyższa siła albo uwierzymy w moc talizmanów – to te rzeczy naprawdę będą nas chronić. I odwrotnie – jeśli w piątek trzynastego zbijemy lustro gdy czarny kot przebiegnie nam drogę, kiedy będziemy przechodzić pod drabiną i uznamy, że mamy przechlapane, to naprawdę dopadnie nas pech.
Wiem, że to wszystko brzmi, jak wyciągnięte z filmu Sekret. Ale mam nadzieję, że to jednak prawda.
Przy odrobinie szczęścia każdy może zabić kozę
W rzeczywistości wszystko zależy od zwykłych zbiegów okoliczności. Od masy drobnych, na pierwszy rzut oka niepowiązanych ze sobą zdarzeń, które na końcu złożą się w znany z teorii chaosu, efekt motyla.
Wydaje mi się, że każdy z nas, jeśli dostatecznie długo wpatrywałby się w kozę, mógłby doprowadzić do jej śmierci. Po pewnym czasie biedne zwierze padłoby przecież z głodu i pragnienia lub też z nudów. Jedyny problem polega na tym, że ten kij ma dwa końce. I równie dobrze koza swoim spojrzeniem mogłaby zabić nas. Bo coś takiego jest przecież równie prawdopodobne.
Wpis pochodzi z poprzedniej odsłony bloga.
Został zredagowany i nieznacznie zmodyfikowany.
Oryginalny tekst możesz zobaczyć w serwisie LiveJournal.com.
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: JoBlo Posters