– Jaki jest twój ulubiony piosenkarz lub zespół muzyczny?
Nie znoszę takiego pytania. I odpowiadam na nie zawsze tak samo:
– No cóż… Trudno powiedzieć.
Gdyby pytanie było sformułowane inaczej, udzieliłabym bardziej konkretnej odpowiedzi. Na przykład:
– Który artysta ma na twoim komputerze najdłuższą listę odtwarzania?
– Jacek Kaczmarski.
– Czyich piosenek słuchałaś najczęściej przez ostatni rok?
– Tracy Chapman.
– Kogo słuchałaś ostatnio, gdy jechałaś samochodem?
– U2.
Ale czy to jednoznacznie wskazuje na to, jakich artystów z branży muzycznej lubię? Niestety – nie. Bo gdyby padło kolejne pytanie:
– Czy w takim razie Kaczmarski, Chapman i U2 są twoimi ulubionymi wykonawcami?
– Nie, jest wielu innych piosenkarzy, których lubię słuchać.
Tak naprawdę nie mam ulubionych wykonawców, tylko ulubione piosenki. A gdy zdarzy się, że kilka takich utworów śpiewa ten sam artysta lub zespół to tak, odważę się stwierdzić, że lubię takich wykonawców bardziej, od innych.
Inna sprawa, że dla mnie liczy się tylko muzyka. Nigdy nie zagłębiam się w biografie wykonawców i nie szukam newsów na ich temat. Takie informacje mnie nie interesują. Tak, wiem: perypetie życiowe na pewno wpływają na twórczość każdego z artystów, ale znajomość ich losów nie zmieniłaby tego, jak odbieram ich utwory. Po prostu – piosenka albo wpadnie mi w ucho, albo nie.
Tym sposobem doszliśmy do następnego trudnego pytania:
– Co sprawia, że jedne utwory podobają ci się bardziej od innych?
– Szczerze? Nie mam zielonego pojęcia.
Nie mam nigdzie zapisanego wzoru, według którego oceniam to, co usłyszę. Nie potrafię także zdefiniować, jakie cechy powinna posiadać dobra piosenka.
Na pewno ważny jest głos wykonawcy, rytm i słowa piosenki oraz instrumenty, jakie przygrywają w tle. Ale nie wiem, który z tych elementów jest najbardziej decydujący. Po prostu dopiero, kiedy usłyszę jakiś utwór, jestem w stanie powiedzieć, czy mi odpowiada.
Jednak nawet to nie jest do końca pewne. Są takie piosenki, które spodobały mi się od pierwszego usłyszenia, i które wciąż należą do moich ulubionych. Inne kiedyś były tymi „naj”, a teraz już nie są. Czasem zdarza się też odwrotnie, że utwór za pierwszym razem zupełnie mi się nie spodoba, a potem z jakiś powodów zacznie być miły dla mojego ucha.
Poza tym są takie piosenki, których lubię słuchać w domu, ale których nigdy nie wrzuciłabym na moją em-pe-tróję i słuchała na mieście. I są piosenki z em-pe-trójki, które drażnią mnie, gdy słyszę je w domowym zaciszu. Wiem, że to dziwne, ale właśnie tak jest.
Są piosenki, które lubię puścić, by leciały sobie w tle i nie rozpraszały mnie podczas robienia innych rzeczy. Są takie, przy których lubię pisać moje Dyrdymały. Są też takie, które niosą ze sobą ładunek pozytywnej energii – za każdym razem, gdy je słyszę, nieco pogłaśniam dźwięk i tańczę, jeśli nikt nie patrzy. I są jeszcze utwory, koło których nigdy nie jestem w stanie przejść obojętnie, bo trafiają do mnie mocniej – głęboko, prosto w serce.
– Jaka jest w takim razie twoja definicja dobrego piosenkarza i piosenki?
– Dla mnie taka definicja nie istnieje.