Podobno łzy są zaworem bezpieczeństwa. Płaczemy, gdy jesteśmy zbyt weseli lub smutni i wraz ze łzami z oczu wypływają nadmierne ilości hormonów, które wywołują nasz nastrój. Bezwstydnie wykorzystują to twórcy filmów, fundując widzom wzruszające sceny i tym samym doprowadzając ich do płaczu.
Postanowiłam podjąć wyzwanie Gosiarelli i ujawnić swój wstydliwy, popkulturalny sekret. Otóż bardzo łatwo wzruszam się podczas oglądania filmów (i seriali czasem też). Jednak wbrew zamierzeniom hollywoodzkich twórców, płaczę nie tylko wtedy, gdy na ekranie dzieje się coś ckliwego, ale także w sytuacjach, w których filmowcy raczej nie życzyliby sobie, by ktokolwiek ronił łzy.
Kiedy epickość wylewa się z ekranu
Epickie sceny. Oto moja słabość.
Pokażcie mi coś imponującego, co wgniata w fotel i powoduje efekt WOW, a będę płakać bardziej, niż wtedy, gdy Lessie wróciła do domu albo DiCaprio poszedł na dno za Titanikiem.
Co więcej, nie potrafię się uodpornić na epickość. W przypadku innych, standardowo wzruszających scen, podczas pierwszego oglądania będę płakać, podczas dziesiątego jedynie łza zakręci mi się w oku, a za setnym razem pozostanę niewzruszona. Natomiast epickie sceny za każdym razem działają na mnie tak samo.
A oto przykłady
Rozumiem, że może wam być ciężko pojąć, jak epickie sceny mogą doprowadzać kogoś do płaczu. Już wyjaśnię, jak to działa.
Avatar Jamesa Camerona, sala kinowa pełna ludzi, seans 3D więc wszyscy mają na nosie charakterystyczne okulary. Finałowa bitwa, Matka Natura postanawia pomóc Na’vi, do boju ruszają stada dzikich zwierząt. Oglądanie ich ataku wszystkich widzów w kinie wgniata w fotel. Mnie też. I właśnie wtedy zaczynam czuć jak ściska mnie w gardle. Chwilę później szlocham ze wzruszenia, bo wszystko przecież jest takie pięknie i epickie! Problem w tym, że gdy zaczynam płakać, ciężko jest mi patrzeć na to, co dzieje się na ekranie. Muszę więc sięgnąć po chusteczkę, otrzeć łzy i zrobić to tak, by żadna z siedzących obok osób niczego nie zobaczyła. Bo co pomyślelibyście o kimś, kto płacze podczas TAKIEJ sceny. Wariatka jak nic, czyż nie?
I tak, teraz też beczę, gdy na to patrzę:
Inny przykład? Proszę bardzo:
Mało, to no jeszcze jedna scena:
Jakby tego wszystkiego było mało, czasem, żeby się wzruszyć nie potrzebuję oglądać epickiej sceny. Wystarczy, że usłyszę muzykę, która jej towarzyszyła. Na szczęście w tym przypadku łzy nie napływają mi do oczu aż tak często – z wcześniej wymienionych przykładów nie płaczę przy żadnej ścieżce dźwiękowej. Ale wystarczy, że usłyszę melodię ze sceny otwierającej film Dinozaur…
OK, dość tego linkowania. Mam nadzieję, że zrozumieliście o co chodzi, bo więcej przykładów nie będzie – jestem zbyt zapłakana, by je wymieniać.
To teraz już wiecie
Nie mam pojęcia, czy wrażliwość na epickość jest czymś powszechnym. Podejrzewam, że nie, ale mam nadzieję, że nie jestem jedyną osobą, która cierpi na taką przypadłość. Czy czyta mnie ktoś, kto też wzrusza się z podobnych powodów?
Nawet, jeśli się nie wzruszacie, to teraz przynajmniej wiecie, że takie zjawisko istnieje. I jeśli kiedykolwiek podczas mega widowiskowej sceny w kinie, ktoś obok was zacznie płakać albo na ulicy minie was człowiek ze słuchawkami na uszach i łzami w oczach, nie dziwcie się – może ci ludzie właśnie przeżywają epickie wzruszenie. Co więcej – może siedzącą obok was w kinie lub mijaną na ulicy osobą będę ja.
I jeszcze jedno: z racji tego, że przyznawanie się do popkulturowych sekretów jest blogowym „łańcuszkiem szczęścia”, przekazuję pałeczkę dalej: bardzo ciekawi mnie, co na ten temat ma do powiedzenia moja Siostra, Sis i Gawith. A Gosiarelli jeszcze raz dziękuję, że wywołała mnie do odpowiedzi!
źródło zdjęcia ilustrującego wpis: Earn This