Dyrdymały Filmowo-Serialowe

Dyrdymały Filmowo-Serialowe

oraz inne związane z tym głupoty

Filmy Przeróżne, Prosto z Kina, Szaleństwo Serialowe:

Rzeczy, których nie powinnam oglądać

Galavant, iZombie oraz Mad Max: Fury Road / Na drodze gniewu

Zda­rza mi się sto­so­wać pewien spe­cy­ficz­ny rodzaj hate-wat­chin­gu. Mia­no­wi­cie oglą­dam pierw­szy odci­nek seria­lu lub film, o któ­rym z góry wiem, że nie przy­pad­nie mi do gustu, tyl­ko po to, by z satys­fak­cją stwier­dzić „ha, wie­dzia­łam, że mi się nie spodoba!”

Nie­ste­ty cza­sem, zapew­ne po to by zro­bić mi na złość, powsta­ją pro­duk­cje, któ­re wbrew temu co obie­cy­wał opis fabu­ły – cał­ko­wi­cie mnie, Hoł­kę-hej­te­ra, roz­cza­ro­wu­ją. Dziś będzie o dwóch tego typu seria­lach oraz jed­nym fil­mie. Ku prze­stro­dze. Bo jeśli chce­cie obej­rzeć coś tyl­ko po to, by to pohej­to­wać, to te pro­duk­cje nie są dla was.

Galavant

Nie zno­szę musi­ca­li. W ogó­le nie lubię, gdy na ekra­nie ktoś śpie­wa. Kie­dy więc poja­wił się Gala­vant natych­miast stwier­dzi­łam: zało­żę się, że nie dotrwam nawet do poło­wy pilo­to­we­go odcin­ka. Pod­czas trwa­nia pierw­szej pio­sen­ki z zado­wo­le­niem myśla­łam „to jest dokład­nie tak głu­pie, jak przy­pusz­cza­łam!” Z resz­tą, zobacz­cie sami, jak wyglą­da począ­tek seria­lu (gwo­li ści­sło­ści: napi­sy kara­oke są widocz­ne jedy­nie w wer­sji YouTu­be, nie poja­wia­ją się w samych odcinkach):

Ale gdy powyż­sza pio­sen­ka się skoń­czy­ła i nastą­pi­ły po niej mniej roz­śpie­wa­ne sce­ny oka­za­ło się, że to nie jest taki serial, na jaki się nasta­wia­łam. A w chwi­li, w któ­rej uko­cha­na głów­ne­go boha­te­ra powie­dzia­ła „sor­ry Gal, nie chcę być przez cie­bie ura­to­wa­na, bycie żoną złe­go kró­la bar­dziej się opła­ca” stwier­dzi­łam, że chcę – a nawet muszę – oglą­dać serial dalej. I póź­niej ani przez chwi­lę nie żało­wa­łam ten decyzji.


Przede wszyst­kim oglą­da­nie Gala­van­ta jest olbrzy­mią fraj­dą. Twór­cy seria­lu bawią się kon­wen­cją, zna­ne nam roz­wią­za­nia przed­sta­wia­ją w nowy, absur­dal­ny i jed­no­cze­śnie zaska­ku­ją­cy spo­sób (przy­kła­do­wo w dru­gim odcin­ku poka­za­no naj­lep­szą wal­kę na tur­nie­ju rycer­skim, jaką kie­dy­kol­wiek widziałam!).

Dru­gim plu­sem Gala­van­ta są jego boha­te­ro­wie. Gdy­bym mia­ła okre­ślić ich jed­nym sło­wem, powie­dzia­ła­bym, że są uro­czy. Patrze­nie na nich przy­po­mi­na obser­wo­wa­nie ban­dy roz­ra­bia­ją­cych szcze­nia­ków. Nie moż­na ich nie lubić. Wszyst­kich, nawet złe­go kró­la. I jak­by tego było mało, od stro­ny aktor­skiej serial tak­że wypa­da wyśmie­ni­cie. Pomi­mo kolo­ro­wych deko­ra­cji, absur­dal­nych sytu­acji i prze­ry­so­wa­nych cha­rak­te­rów poszcze­gól­nych posta­ci, wszy­scy boha­te­ro­wie zda­ją się być w pewien spo­sób praw­dzi­wi, dosko­na­le wpi­su­jąc się w świat, w któ­rym istnieją.


Pisa­łam, że nie lubię musi­ca­li. Za spra­wą Gala­van­ta zda­nia nie zmie­niam. Jed­nak­że seria­lo­we pio­sen­ki mnie nie dener­wo­wa­ły, a cza­sem nawet wpa­da­ły w ucho. Poza tym każ­dy odci­nek trwał nie­ca­łe pół godzi­ny, czy­li na tyle krót­ko, że nigdy nie zdą­ża­łam się słu­cha­niem tego całe­go śpie­wa­nia zmęczyć.

Jeśli więc mie­li­by­ście ocho­tę obej­rzeć głu­pi musi­cal, któ­ry moż­na łatwo kry­ty­ko­wać, nie się­gaj­cie po Gala­van­ta. Bo jesz­cze, tak jak ja się zako­cha­cie. I będzie­cie nucić pod nosem ulu­bio­ne pio­sen­ki oraz odli­czać dni do pre­mie­ry dru­gie­go sezo­nu (bo tak, będzie dru­gi sezon, hurra!)

iZombie

Zom­bie? To nie dla mnie! Widok roz­kła­da­ją­cych się zwłok nie jest pięk­ny. A fakt, że niez­zą­bie­ni boha­te­ro­wie roz­łu­pu­ją czasz­ki umar­la­ków z taką łatwo­ścią, jak­by te były gumo­wy­mi wor­ka­mi wypeł­nio­ny­mi czer­wo­ną gala­re­tą, zawsze mnie iry­tu­je. Poza tym te wszyst­kie zom­bie-apo­ka­lip­sy są tak sche­ma­tycz­ne i prze­wi­dy­wal­ne, że aż strach.

Kie­dy więc zoba­czy­łam tytuł iZom­bie wie­dzia­łam, że ten serial nie jest prze­zna­czo­ny dla mnie. A tu oka­za­ło się, że twór­cy wzię­li wszyst­ko, cze­go do tej pory nauczy­ły mnie inne pro­duk­cje o zom­bie i prze­kre­śli­li gru­bą kreską.


Zom­bie z iZom­bie nie są bez­myśl­ny­mi, gni­ją­cy­mi stwo­ra­mi. Od innych ludzi na pierw­szy rzut oka róż­nią się tym, że mają siwe wło­sy i bar­dzo jasną skó­rę (no chy­ba, że się ufar­bu­ją i potrak­tu­ją samo­opa­la­czem). Zom­bia­ki mają co praw­da ape­tyt na ludz­kie mózgi, ale potra­fią nad nim zapa­no­wać. A gdy już tra­fi się im jakiś mózg, zwy­kle sta­je się dla zom­bia­ka sma­ko­wi­tym dodat­kiem do piz­zy, sałat­ki lub jajecz­ni­cy. Co cie­ka­we: po zje­dze­niu takie­go posił­ku, nie­umar­ły na pewien czas przej­mu­je część wspo­mnień i cech oso­bo­wo­ści wła­ści­cie­la mózgu.

Głów­na boha­ter­ka seria­lu – świe­żo upie­czo­na zom­bie – zdo­by­wa pra­cę w kost­ni­cy by mieć lep­szy dostęp do ludz­kich mózgów. Pre­fe­ren­cje żywie­nio­we dziew­czy­ny szyb­ko odkry­wa jej szef, któ­ry z racji tego, że jest mega sym­pa­tycz­nym geekiem, pod­cho­dzi do kwe­stii zom­bie­zmu bar­dzo entu­zja­stycz­nie. Za jego namo­wą nasza boha­ter­ka zaczy­na zja­dać mózgi ofiar mor­derstw i uzy­ska­ne w następ­stwie tego wspo­mnie­nia zmar­łych wyko­rzy­stu­je by poma­gać poli­cji w poszu­ki­wa­niu spraw­ców zabójstw.


Serial począt­ko­wo jest poli­cyj­nym pro­ce­du­ra­lem, ale bar­dzo szyb­ko wymy­ka się tak­że temu sche­ma­to­wi. Spra­wy tygo­dnia sta­ją się jedy­nie tłem dla głów­ne­go wąt­ku, któ­ry pełen jest zaska­ku­ją­cych zwro­tów akcji i kil­ku dość nie­tu­zin­ko­wych roz­wią­zań. Dodat­ko­wo fabu­ła każ­de­go odcin­ka zawie­ra w sobie odpo­wied­nią daw­kę akcji, humo­ru i dra­ma­ty­zmu. Co z kolei powo­du­je, że od iZom­bie nie moż­na się oderwać.

Pro­duk­cja posia­da jed­nak jeden, gigan­tycz­ny minus. Mia­no­wi­cie po jej zoba­cze­niu zaczę­łam darzyć zom­bie olbrzy­mią sym­pa­tią. Jeśli więc nie chce­cie polu­bić któ­re­goś z seria­lo­wych nie­umar­la­ków – nie oglą­daj­cie iZom­bie!

Mad Max: Fury Road / Na drodze gniewu

Nie lubię ani wcze­śniej­szych Mad Maxów, ani tym bar­dziej bru­tal­nych fil­mów dzie­ją­cych się w post-apo­ka­lip­tycz­nym świe­cie. Ale inni inter­nau­ci się Fury Road eks­cy­to­wa­li, pisa­li że to film moc­no femi­ni­stycz­ny i przy oka­zji naj­lep­szy block­bu­ster tych wakacji.

Nie do koń­ca rozu­miem, cze­mu Mad Max jest taki femi­ni­stycz­ny, ale ja się tam na femi­ni­zmie nie znam, więc to może przez to. A nazy­wa­nie fil­mu naj­lep­szym hitem tego lata wyda­je mi się moc­no prze­sa­dzo­ne, zwłasz­cza że a) lato dopie­ro się zaczy­na, b) jeśli do koń­ca waka­cji w kinach nie poka­żą nicze­go lep­sze­go, to będzie napraw­dę kiep­ski let­ni sezon filmowy.


Nie­mniej jed­nak oglą­da­jąc Fury Road bawi­łam się napraw­dę świet­nie. Przy czym od razu pod­kre­ślam, że jest to jeden z tych fil­mów, któ­re moż­na obej­rzeć jedy­nie raz, w kinie. Głów­nie po to, by podzi­wiać pięk­no wybu­chów i innych destrukcji.

Co cie­ka­we, pomi­mo nie­zbyt ambit­ne­go sce­na­riu­sza i nie­mal cał­ko­wi­te­go bra­ku dia­lo­gów – uda­ło mi się polu­bić nie­mal wszyst­kich boha­te­rów, z sza­lo­nym gita­rzy­stą na cze­le. Co jesz­cze cie­kaw­sze, film pomi­mo swo­jej absur­dal­no-sza­lo­nej fabu­ły, jest bar­dzo logicz­ny. To zna­czy, ani razu nie zasta­na­wia­łam się, dla­cze­go ktoś postą­pił w dany spo­sób albo cze­mu coś się sta­ło – co mia­ło miej­sce na przy­kład wte­dy, gdy oglą­da­łam Aven­ger­sów.

Jeśli więc, podob­nie jak ja, po zoba­cze­niu zwia­stu­nów Fury Road stwier­dzi­li­ście, że to będzie głu­pi film – macie racje. To bar­dzo głu­pi film. Tak głu­pi, że aż faj­ny. I to tak bar­dzo, że koniecz­nie trze­ba go zoba­czyć w kinie!

źró­dło obraz­ka ilu­stru­ją­ce­go wpis: Fan­pa­ge iZombie